- Dzisiaj jest pełnia
- nooooo. Zimowaaaa.
Tak oto tekściliśmy do siebie jadąc pociągiem do Swarożyna. Pociąg oczywiście przybył na PKP z poślizgem co wcale nie dziwi biorąc pod uwagę ten śnieg. Dziwi co innego - jak coś nabiera poślizgu to zwykle przyśpiesza. Ale tu prawa fizyki działają inaczej. Na pkp nie ma mocnych.
Jadąc tym pociągiem przypomniały się stare lata kiedy to praktycznie na każdy marsz jeździło się pociągami. To już Billu pisał na forum "klimat jak za starych dobrych lat" i rzeczywiście. Bo kiedyś to było tak, że jak jechało się na marsz to cały wagon wypełniony był uczestnikami. A co przystanek dosiadali nowi inowcy. I te niezapomniane powroty, całą chmarą na pkp a potem do pociągu. Ahhhh co za wariackie czasy!
Podróż do Swarożyna była więc sentymentalna. I to z dwóch powodów. Pierwszy to ta podróż, drugi to fakt iż marszu w Swarożynie to już nie było ho ho ho! Ziemia zdążyła w tym czasie kilka razy okrążyć Słońce (chociaż przeciwnicy teorii heliocentrycznej pewnie myślą inaczej). No zgoda, było w międzyczasie PLInO w pierwszej edycji LATInO. A tak to cisza. Cicha Noc dosłownie.
Tymczasem piątkowa noc 19 lutego z pewnością cicha już nie była. Ba, była nawet głośna! A wszystko to za sprawą inauguracji czwartej edycji Pucharu Borów Tucholskich! Noc ta nie tylko była głośna ale również nagłośniona (najbardziej to w internecie), dzięki czemu na starcie pojawiło się prawie 70 osób! Już na wstępie była to całkiem okazała inauguracja. A potem miało być już tylko lepiej.
Zimno było tez tej nocy. Dlatego też szybko wbiliśmy z PKP do bazy. W bazie krzątało się sporo osób i organizator. Nie przypadkowo użyłem tutaj liczby pojedynczej czasu past simple. Chociaż dla mnie ogarnięcie w pojedynkę całego marszu jest rzeczą impossible to najwyraźniej dla Malo czynność ta, jest jak najbardziej simple. Szacun oraz pokłony za taką organizację! Niby nie idzie się rozdwoić, a tym czasem Malo na czas marszu stał się całym zespołem organizacyjnym. Oprócz tego Malo przyjmował również projekty lampionów na konkurs. My artyści-malarze-akrobaci takiej okazji nie mogliśmy przegapić. Tym bardziej, że za oddanie rysunku była zniżka. Tak więc nasze rysunki były warte po 2,50zł! Kto da więcej?
Chociaż po reakcji komisji konkursowej to nie jestem taki pewien czy mój rysunek był tyle wart. Ale artyści zwykle doceniani są po śmierci więc ja se poczekam. I wtedy zobaczymy. A rysunek Beaty zawierał nawet motyw wormsowy! I Radka też! Ha! Takich artystów to się ceni już za życia!
Tak a propos cen. Poszliśmy do sklepu. Kosa oczywiście zrobił zakupy jakby paczkę świąteczną robił. Jedna czekolada to chyba z 9zł kosztowała, kupił trzy... do tego mandarynki i inne witaminy i proteiny bogate w białka. Ale było wesoło. A jeszcze weselej było po tym dialogu:
- Kosa, wyglądasz w tym kapturze jak członek Ku Klux Klanu - powiedziałem do Kosy, bo serio. Tak to wyglądało
- Nie oglądam tego serialu
- Ale to nie jest serial
- Nie oglądam Klanu
Przed kulaniem się ze śmiechu powstrzymało nas jedynie to że nie chcieliśmy być mokrzy już przed startem.
Kiedy wróciliśmy w bazie był już Pondżol (to był jego debiut w PBT!) oraz jego kumpel Grzesiu (od Przybyszów). A potem była odprawa techniczna. Długa odprawa techniczna. Dłuuuuuuuga. Ale słuchaliśmy. Ja słuchałem do jakiegoś momentu bo chciałem zrozumieć. Ale kiedy Malo upewnił mnie w tym, że tym razem obędzie się bez korytarzy oraz zlustrowanych tuneli to trochę wyłączyłem czujność. Obudziłem się dopiero po to aby zgłosić się jako sędzia. A co tam. Ktoś musiał przełamać lody w tą mroźną noc. Po odprawie mieliśmy mieszane uczucia, od nas to każdy miał w głowie bajzel. Jakieś latarnie, azymuty. No nic, dowiemy się w swoim czasie. Minuty startowe wylosowane, czekaliśmy na start.
A, zapomniałbym. Kalendarzyki i plakaty były wydrukowane! Fajnie nawet wyszły, każdy tam brał ile wlezie. A potem prawie nic nie zostało. I chyba dobrze, o to chodziło żeby to rozdać.
Jakoś tak trochę po 21 wyruszyliśmy i uderzył w nas mróz. I tak już było do końca. A łaziliśmy prawie 6 godzin! Pierwsze minuty to od razu wtopa z naszej strony. Bo zamiast rozpracowywać i skumać mapkę w ciepłej bazie to my od razu poszliśmy na dwór w te ciemnice. Jakby w bazie mało miejsca było! Trochę nam zajęło skumanie o co chodzi. Sprawdzaliśmy czy nie ma tu czasem jakiegoś haczyka bo... ta koncepcja mapy wydawała się zbyt prosta jak na Malo! Trzy punkty były w planie mapy, a nie raz bywało tak, że tyle właśnie starczyło aby wygrać marsz organizowany przez Malo. Tym razem było inaczej. Koncepcja mapy była świetna. Kilka latarni rozsianych po mapie, drogi prowadzące do tych latarni no i azymuty które należało wyznaczać za pomocą latarni. Poczułem się jak w noweli Sienkiewicza.
No a do tego trzeba jeszcze było wpasować odpowiednie fragmenty mapy. Czyli ogólnie mapka świetna. Ale byliśmy ciekawi jak nam pójdzie w praktyce. Ruszyliśmy od strony PK23, łatwo go zgarnęliśmy. Potem pierwsza latarnia i wczucie się w azymuty. Poszło bez problemu, fajnie kombinowało się nad odpowiednimi fragmentami. Momentami mieliśmy solidną rozkminę nad tymi fragmentami, a każdy miał swoją interpretację. Mówię wam, jak w noweli Sienkiewicza. A wiadomo, życie życie jest nowelą. Nie wie tego tylko Kosa, no ale on przecież Klanu nie ogląda. To może nie wiedzieć.
Także sporo główkowaliśmy nad fragmentami i szło nam dobrze jak nigdy! A kiedy złapaliśmy już 5 punktów padł pomysł, żeby wracać na metę no bo przecież "Ej! Jesteśmy na marszu Malo i mamy już 5PK! To jak tak to wygramy! Możemy się już zwijać!" Ale trzeba kuć żelazo póki gorące (szczególnie w tak siarczysty mróz żeby się trochę rozgrzać) dlatego też maszerowaliśmy dalej.
Z jedną latarnią mieliśmy trochę problemów ale Plichcik nieco nas naprowadził. A było to w miejscu gdzie światła latarni się krzyżowały. Zcwaniliśmy się tam bo byliśmy pewni że trzeba tam dopasować fragment z PK17 i PK18. A tym czasem był to podstęp Malo. Daliśmy się złapać jak na ściąganiu na sprawdzianie. Plus dla orga! Fajnie, że trzeba było podbić tylko 18 z 23 punktów. Dzięki temu można było sobie pięć odpuścić. My całkiem rozsądnie opuszczaliśmy te punkty. No i ogólnie ciągle szło nam bardzo fajnie! Ale najdziwniejsze było to, że wcale nie było tak trudno!
No chociaż mieliśmy trochę problemów z przedostatnią latarnią ale tam to za to tereny były ekstra. Jak na sanki. Chociaż tam to by się śmierć nawet bała zjechać. Tak tam było stromo. A w tych właśnie miejscach wiszące lampiony - wymarzone miejsce na lampiony! Tak w ogóle to tereny były po prostu wspaniałe! A to jakaś rzeczka, to jakiś zbiornik wodny, to górka, to znowu coś. No pięknie było! Nawet po ciemku można było to podziwiać, a zresztą aż tak ciemno to znowu nie było bo przecież:
- dziś jest pełnia
- nooooo. Zimowaaaaa
Tylko, że księżyc jakoś wybitnie nie świecił. No ale był widoczny. Jakoś tam.
W końcu dotarliśmy jakoś do przedostatniej latarni. A było już dość późno i zmęczenie powoli dawało o sobie znać. Nie tylko nam. Przy szukaniu ostatniego w naszej kolekcji lampionu spotkaliśmy Artura, który spytał nas o miejsce w którym wisi lampion.
- No tam, ileś tam metrów od latarni - powiedziałem do Artura
- A to tam jest jakaś latarnia?
- No ta na mapie
- Aaaaaa:) no taaaak:)
Ale ja też czasem miałem wrażenie, że te latarnie w rzeczywistości istnieją! Bo w tych lasach tyle świateł świeciło momentami. Takie jakby od latarni światła. Tylko, że to od latarek były. No ale zawsze jednak!
Tym sposobem znaleźliśmy wszystkie punkty. Siuuuuuu, jak najszybciej do bazy bo zimno i późno. W bazie byliśmy trochę po 3 chyba. Raz, dwa toaleta, przebieranki, papu, a wtedy już tylko się grzać. Kosa rzucił się w kąt i spał jak zabity. I tak też wyglądał. Ale przynajmniej nikt mu nie przeszkadzał. Zresztą nie miał kto bo spali prawie wszyscy. A TJy to już w ogóle. Przyszli sobie o 23 jak ze spacerku i spali jak gucio. Bo prostą trasę mieli. Pondżol i Grzesiu też się trochę przekimali, każdy w swojej pozycji. Ale niedługo. Bo o 5:09 mieliśmy pociąg i nim właśnie wróciliśmy do domu. Ciężko było wyjść znowu na ten mróz no ale jak trzeba to trzeba. Na wyniki nie czekaliśmy. Przecież teraz prowadzimy stronkę także i tak wyniki przesłane będą nam w pierwszej kolejności! Ha! Takie z nas cwaniaki robaki!
A najbardziej to na koniec zaskoczyła mnie Beata. Bo dopiero na koniec powiedziała mi, że skumała się że ten marsz nazywa się Zimowa Pełnia i dlatego każdy mówił "dziś jest pełnia. Nooooo, zimowaaaaa" Ale jeszcze bardziej zaskoczyła mnie kiedy ze zdziwieniem spytała mnie "to to była inauguracja PBT?"
A no tak, to była inauguracja. Bardzo udana inauguracja, lepsza chyba być nie mogła. Hmmm chociaż może... Bo wszystko było świetnie w Zimowej Pełni prócz... zimowej pełni właśnie, która była coś słabo widoczna tej nocy na niebie. A tak to ekstra!
Do zobaczenia wkrótce bolilole!
Zdjęcia, które zrobiliśmy znajdziecie tutaj. Jeszcze później dorzucimy trochę.
0 komentarze :
Prześlij komentarz
Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)