Ostatnią kończącą puchar ZIMnO imprezą tego cyklu była Krótka Koalicyjna Impreza na Orientację. Impreza, której w planach nie było. Czasem to tak bywa, że się czegoś nie planuje a potem jest. Nazwa nie wzięła się znikąd bo za organizację tego marszu zabrały się dwie grupy: 1. KDH oraz my robale. Może od razu z początku nie będę tu owijał w bawełnę i powiem, że współpraca układała się wzorowo. Wszystko zorganizowane było na dość sporym lajciku. Można powiedzieć, że każdy trybik sprawnie działał w tej maszynerii. No ale o naszej koalicji jeszcze później coś dopowiem. Teraz trochę o tym jak wyglądał ten zimny dzień.
Zimny bo pogoda oczywiście musiała się skitrasić. Zaczęło wiać, padać, obawialiśmy się też siedmiu plag egipskich. Ale ludzi to nie wystraszyło. Kiedy dojechaliśmy mniej więcej tak o godz. 18 na PKP w Kaliskach kilka osób już wyczekiwało. Miałem maleńkie obawy o to czy się nie spóźnimy, a to za sprawą Painkillera. Tutaj małe wyjaśnienie, Painkiller to nazwa samochodu mojej siostry, która życzliwie użyczyła mi tego pojazdu w stanie hmmm... umiarkowanej użyteczności. Zamiennie stosujemy też na tego czterokołowca nazwy Rydwan Śmierci, Spirit Crusher, Łowca Dusz, Wehikuł Czasu. Obawy były o to czy wszyscy dojedziemy w całości (a było nas czworo: Beata, SW4 Gosia, Czępa, ja) i czy po drodze np. nie odpadnie tylna część samochodu bądź wycieraczki nie eksplodują. Jadąc Rydwanem Śmierci każda droga zmienia się w autostradę do piekła (przyp.aut. Highway to Hell). Szybkość jak rakieta, przerażający krzyk, chrzęst łamanych kości, tak to wygląda. Ten wóz nie bierze jeńców, nie ma litości. Również Kuba zasmakował trochę szaleńczej jazdy. Jeszcze nie ruszyłem, a Kuba już z przerażeniem w oczach przylepił się do rączki i trzymał się aby nie wypaść. Ufff dobrze, że ta rączka akurat nie wypadła. Aha jeszcze tak wyjaśnię, że wbrew pozorom Painkiller jeździ na zwykłym paliwie. To nie jest paliwo rakietowe, on tak po prostu rusza, by umarli z grobu powstali.
Przyjechaliśmy. Beata i Kosa czym prędzej pobiegli do Chylona (a może oni czym prędzej chcieli wydostać się ze Spirit Crushera hmmm). Zadaniem Chylona było rozdysponowanie ludzi na PK zadaniowych. Tych PK miało być w sumie 4. Suma summarum było ich jednak 3. No bo Kosa by musiał sam stać, a weź stój samemu tyle czasu. I jeszcze Czępa zapomniał plecaka ze swoim umundurowaniem (a miał przebrać się za żołnierza). A tymczasem nie przebrał się i został po cywilnemu. No trudno. Małe zamieszanie było. Powoli pojawiali się kolejni uczestnicy. Razem zebrało się ich 19. Czyli frekwencja jak to na ZIMnO przystało. No i sztab organizacyjny był dość liczny więc już na mecie było tłoczno. I trochę cieplej. Ale o tym za chwilę. Wybiła 19 i pierwsi uczestnicy już ruszali. Ja tam jeszcze tylko zebrałem zgody. Co prawda zebrałem tylko dwie ale jedna rozwaliła mnie do tego stopnia, że wiedziałem że niebiosa nad nami czuwają. Być może to tak głęboka wiara, być może brak zaufania dla organizatorów ale powierzenie swojego dziecka w opiekę Matki Bożej zawsze jest dobrym pomysłem. A tak ta zgoda wyglądała. W międzyczasie pakowaliśmy bagaże do Rydwanu. Aż się ugiął z lekka. Zawsze się zastanawiałem czemu te plecaki takie ciężkie są, co tam w nich takiego jest? Teraz już wiem. Skoro ktoś bierze ze sobą toster to nie ma się dziwić. A chłopaki ubolewali jeszcze nad tym, że miksera nie wzięli...
Przez cały ten czas odebrałem kilka telefonów. Tzn. Gosia odbierała ale to było do mnie bo mój tel. się oczywiście musiał wyładować. Ten to ma wyczucie czasu. Z telefonami to było zamieszanie. Beata dzwoni do Gosi, chce coś ode mnie, mój telefon nie działa, Beata mówi że Chylon coś chce, ja nie wiem o co kaman, Chylon mówi coś o Kubie, Kuba dzwoni do Chylona, Kuba dzwoni do mnie ale nie odbieram, Chylon dzwoni do Kuby, Chylon łazi gdzieś po lasach, Kuba nie może trafić, ja nie wiem o co kaman, Gosia nie ma nic na koncie i nie może dzwonić, Kuba też już nic nie ma, Kuba chce coś ode mnie więc dzwoni przez centralę do Chylona, który następnie dzwoni do mnie, ja tłumaczę co i jak, następnie Chylon oddzwania do Kuby. Ach ta sieć telefonii komórkowej, bardzo poplątana sieć w tym przypadku. Ale jakoś się dogadaliśmy, a to tylko kolejny dowód naszej świetnej współpracy. Wszyscy ruszyli już do lasu, a Gosia, Papi (która z wielkim plecakiem chciała iść na PK na którym był Kuba) i ja ruszyliśmy do bazy.
Jak wyglądała mapka? Trudna nie była bo planowaliśmy zrobić coś prostszego. Razem 12PK, w tym 3 PK zadaniowe. Należało w mapkę wpasować 3 brakujące fragmenty (2 lustra i jeden taki tam zwykły). Trasa liczyła jakieś 8,5km. Warunki takie, że nawet na dworcu wydawało się przytulnie. Na trasie pojawiło się kilka stowarzyszy i zdały swój egzamin bo co niektórzy się na nie natknęli. Wicia pisał o "Łozinowych" przelotach ale aż takie długie to one chyba nie były. Najdłuższy z PK U do PK T. Ogólne wrażenia uczestników z przebycia trasy były pozytywne. Nie odnotowaliśmy żadnych zastrzeżeń więc uznajemy, że ogólnie to wszystko wypaliło. Może nie z wielkim hukiem ale wypaliło. A co to takiego te punkty zadaniowe? Przy jednym uczestnicy musieli pokonać mały slalom i trochę sie powyginać w kombinezonach przeciwchemicznych. Przy innym trzeba było przepchać jajko przez wąż. Przy ostatnim punkcie nastąpiło spotkanie z trójką organizatorów i Papi. Z początku planowaliśmy przeprawę liniową przez rzeczkę no ale się nie udało. Z pośród tych trzech zadań tu było jednak najtrudniej bo Czępa zadawał uczestnikom pytania odnośnie historii marszu. Zadanie niemal tak trudne jak nauczenie się na pamięć całych Krzyżaków po arabsku. Wielki szacunek dla wszystkich osób które stały przy punktach! W takim mrozie, w takiej pogodzie tak stać to już trzeba być! Trzeba być hardkorem! A przy jednym punkcie to nawet dziewczyny wylegiwały się w śpiworze pod świerkami. A to już prawie tak samo jak wylegiwać się hamaku zaczepionym na kokosowej palmie!
Tymczasem Gosia i ja próbowaliśmy odmrażać bazę. A, to jeszcze kilka słów o bazie. Bo takiej bazy to na InO jeszcze chyba nie było! Niewielka, podzielona jakby na dwie części. W pierwszej dyskotekowe światła (ale takiej wielkiej srebrnej kuli to nie było), baloniki z 50 rocznicy ślubu, kominek. Sceneria niczym z gorączki sobotniej nocy. Tylko że tej gorączki jakoś nie dawało się odczuć. Druga część bazy to... kaplica. Był ołtarz, mównica, konfesjonał, ławeczki, wielki krzyż. A w niedzielę pastor pewnie odprawił tam mszę. Klimat niesamowity!
Podłączyliśmy wszystkie przenośne grzejniki. Trochę nawet ciepła dawały. Rozpalaliśmy ogień w piecu, no tak konkretnie to Gosia się za to zabrała. Ja to tam nic do gadania nie miałem, a przecież nie raz igrałem już z ogniem! Ale trzeba przyznać, że dość to nawet Gosi wyszło. Potrafi dziewczyna rozpalić ogień ahhh! Potem przyszedł sołtys i dorzucił do ognia. Super koleś z niego był. Taki sołtys to skarb. Na mecie pojawili się już pierwsi uczestnicy Komar i Matrix, bez żadnego PK. Przyszli na metę torami... W bazie ciągle panował chłód. Dobrze, że Kosa pożyczył mi swoją bluzę, w której czułem się jak w namiocie, Tylko śledzi nie było. I tak sobie marznęliśmy kilka godzin. Powoli nawet robiło się cieplej. Około północy zaczęły się schodzić kolejne drużyny. Razem z Agnieszką i Gromusiem napiliśmy się przegotowanej wody, bo nic innego nie były. Przez chwilę nawet miałem wrażenie, że w tej wodzie fusy pływają.
Jakoś tak jeszcze przed pierwszą na mecie byli już wszyscy, z punktowymi włącznie. Zmarznięci, zziębnięci, z nadzieją że ugrzeją się w bazie. Ale tam i tak było już ciepło! W porównaniu do tego co było wcześniej to tropiki! Beata poczęstowała mnie czekoladą, ale tylko jedna kostka dla mnie została... łeeee. Szybko sprawdziliśmy karty startowe, wypisaliśmy dyplomy, pocięliśmy wklejki, krótka pogadanka co i jak. Oczywiście nie zabrakło krótkiej konwersacji na temat czcionek. Chylon nie ukrywał swojego geniuszu. Nastąpiło ekspresowe zakończenie. Planowaliśmy podsumować też puchar aleee postanowiliśmy, że zrobimy to jednak na którymś z marszy PBT. Czępą podszedł do mównicy by wygłosić orędzie i podsumował "kakkino". Trzy pierwsze miejsca zajęli członkowie LUKS POLu. Kolejno Agnieszka i Gromuś, Sunday, Hakuna Matata (Wicia i Wojt lub Wojt i Wicia, to bez znaczenia). Ogólnie klasyfikacja KKInO wyglądała tak:
1. Agnieszka i Gromuś Gromowscy
2. Sunday
3. Hakuna Matata
4. Kuchta, Malinowski
5. Kurcze tej nazwy tu zapomniałem PMNWM? Tak to było?
6. 1.KDH
7. Matury - Matrix i Komar
I trzeba było się zbierać. Konkretnie to ja musiałem się zbierać a reszta robali ze mną. I oczywiście jak odjeżdżaliśmy do musiałem coś odwalić. Ale ten zderzak i tak był już luźny, a zresztą i tak sam by kiedyś odpadł. No ale kilka razy z kopa i trzyma. Spirit Crusher jeszcze się zakopał, a wszyscy zamiast od razu ruszyć do pomocy to najpierw śmiechy hihy i komentarze! No ludzie! Ale wyjechaliśmy wreszcie.
Jakie było KakKInO? Wariacyjne. To chyba najlepiej oddaje jakie było. Były może małe niedociągnięcia, było zimno, ale współpraca była nienaganna, a i wariacje się pojawiły. Całość zaliczamy na plus. A to już nie będę się tu silił na jakieś podsumowanie całej imprezy bo i tak długi tekst wyszedł. Kończymy, koniec imprezy, dziękuję, dobranoc.
Wiesz co Dżeki może uderzając w płot chciałeś mnie przejechać co. Pamiętasz jak na Castri też chciałeś mnie przejechać i uderzyłeś w drzewo? Powiem ci tak ty się zajmij malowaniem Stachu.
OdpowiedzUsuńustaliliśmy z Bratem i tak...
OdpowiedzUsuńHakuna - Marcin Wicia
Matata - Wojt Jr. :)
Dziękować SW i 1.KDH za marsz :) (znaczy, że też przyłączam to gratulacji dla tych, którzy spali przy zadaniach specjalnych... chociaż nie wiem po co Kosa z ekipą stał i marzł jak kotlet w lodówce) ...
Dziekówa za współprace, a my na PK faktycznie niepotrzebni ale Kosa zdążył opowiedzieć nam swoje najnowsze historie i plany wiec nie uznaje tego za czas stracony, w zasadzie zimno to wcale nie było.
OdpowiedzUsuńNo ty Kuba przecież my tam chcieliśmy zrobić ognisko na środku rzeczki, ale obyło się bez tego bo w sumie nie było najgorzej. Przecież ta dziewczyna nas rozgrzała. Ahh te gorące dziewczyny.
OdpowiedzUsuń