22 grudnia każdemu kojarzy się z pierwszym dniem zimy. Zresztą mi też. Jednak dokładnie tego dnia odbył się II marsz pucharu ZiMnO. Organizatorami byli bracia (Marcin "Wicia" i Wojtek Junior) Witkowscy. Chłopaki mieli fajny pomysł by najkrótszy dzień w roku zoorganizować marsz. Frekwencja marszu nie była zła bo było 13 osób. A w porównaniu do pierwszej edycji to jest dobry wynik. A więc nie jest źle. No i my z Dżekim będąc na starcie, to se pogadaliśmy z wszystkimi, których długo nie widzieliśmy. My z Dżekim mieliśmy 15 minutę startową, a więc startowaliśmy po Gromusiu, Sundayu i Sprinterze, Ostrymi Laskami. Natomiast po nas startowali Radek, a potem chyba Luks Pol Czersk. Gdy już była nasza kolej, to Wicia nam wytłumaczył co i jak i wtedy wyruszyliśmy. Szliśmy tak jak większość drużyn, czyli braliśmy najpierw te punkty:
7, 4, 15, 9, 2, 5, 12, 3, C, 1, 8, 14, 11, 10. Można by powiedzieć, że aż tak źle nam nie poszło bo mieliśmy dużo punktów. Jednak zostały nam do zebrania 4 punkty. Najlepszą wariację zrobilismy idąć do 10 punktu. Gdy szliśmy przez zamarznięte bagienka, to po drodze Dżeki się wyrąbał kilka razy, a ja rozmawiając przez telefon z Ber "Szymona mamą", wpadłem prosto na słupek i się rąbnąłem o niego. Wogóle to przy każdym punkcie jakieś wariacje były. To raz Dżeki wpadł na ryja, a ja różne głupie i śmieszne teksty do niego walę. Było po prostu wesoło. No i gdy doszliśmy do 10 punktu, to niestety czas już się kończył a i ciemno też się robiło, więc poszliśmy na metę. Gdy doszliśmy na miejsce, to oprócz organizatorów siedzących w samochodzie był tylko Gromuś. Po chwili dostaliśmy ciepłą herbatkę, którą przygotowała mama braci Witkowskich. No i gdy już czasu było mało, to po chwili musieliśmy iść na dworzec kupić bilety i czekać na obciąg. Po drodze przed nami szła jakaś dziewczyna, a ja do niej powiedziałem dobry wieczór. A ona odpowiedziała i ja powiedziałem przepraszam pomyliłem panią z kimś i poszliśmy z Dżekim dalej do kiosku z zabawkami i nie tylko, bo nawet kupilismy coś do jedzenia paluszki i kiti kat (nie mylcie z jedzeniem dla kota). Gdy się spieszyliśmy na obciąg, to się okazało, że ma 20 minut opóźnienia. Trochę nas to wkurzyło, ale nic, czekaliśmy. No i po chwili Dżeki dzwonił do Sundaya, żeby się bujnął, bo jeszcze zdąży na obciąg i pojedzie z nami. Jednak nie dodzwonił się do niego, to po chwili zadzwonił do Wici, aby przekazał, żeby Sunday bujał się. No i po chwili patrzymy, a na dworzec wchodzi ten rudowłosy chłopiec. No i po chwili przyjechała nasza ciuchcia i pojechaliśmy do Bytoni. A więc podsumowując, chłopaki zrobili fajny marszyk, wszystko na luziku, fajne tereny, ekstremalna pogoda no i wariacje, które są głównym programem marszy. Dzięki chłopaki za fajną imprezkę. Można - a nawet trzeba - powiedzieć, że marszyk udany na 100% jako organizatorzy. Gratulujemy!!! I jeszcze raz dzięki!!!
7, 4, 15, 9, 2, 5, 12, 3, C, 1, 8, 14, 11, 10. Można by powiedzieć, że aż tak źle nam nie poszło bo mieliśmy dużo punktów. Jednak zostały nam do zebrania 4 punkty. Najlepszą wariację zrobilismy idąć do 10 punktu. Gdy szliśmy przez zamarznięte bagienka, to po drodze Dżeki się wyrąbał kilka razy, a ja rozmawiając przez telefon z Ber "Szymona mamą", wpadłem prosto na słupek i się rąbnąłem o niego. Wogóle to przy każdym punkcie jakieś wariacje były. To raz Dżeki wpadł na ryja, a ja różne głupie i śmieszne teksty do niego walę. Było po prostu wesoło. No i gdy doszliśmy do 10 punktu, to niestety czas już się kończył a i ciemno też się robiło, więc poszliśmy na metę. Gdy doszliśmy na miejsce, to oprócz organizatorów siedzących w samochodzie był tylko Gromuś. Po chwili dostaliśmy ciepłą herbatkę, którą przygotowała mama braci Witkowskich. No i gdy już czasu było mało, to po chwili musieliśmy iść na dworzec kupić bilety i czekać na obciąg. Po drodze przed nami szła jakaś dziewczyna, a ja do niej powiedziałem dobry wieczór. A ona odpowiedziała i ja powiedziałem przepraszam pomyliłem panią z kimś i poszliśmy z Dżekim dalej do kiosku z zabawkami i nie tylko, bo nawet kupilismy coś do jedzenia paluszki i kiti kat (nie mylcie z jedzeniem dla kota). Gdy się spieszyliśmy na obciąg, to się okazało, że ma 20 minut opóźnienia. Trochę nas to wkurzyło, ale nic, czekaliśmy. No i po chwili Dżeki dzwonił do Sundaya, żeby się bujnął, bo jeszcze zdąży na obciąg i pojedzie z nami. Jednak nie dodzwonił się do niego, to po chwili zadzwonił do Wici, aby przekazał, żeby Sunday bujał się. No i po chwili patrzymy, a na dworzec wchodzi ten rudowłosy chłopiec. No i po chwili przyjechała nasza ciuchcia i pojechaliśmy do Bytoni. A więc podsumowując, chłopaki zrobili fajny marszyk, wszystko na luziku, fajne tereny, ekstremalna pogoda no i wariacje, które są głównym programem marszy. Dzięki chłopaki za fajną imprezkę. Można - a nawet trzeba - powiedzieć, że marszyk udany na 100% jako organizatorzy. Gratulujemy!!! I jeszcze raz dzięki!!!
Tak jeszcze co do samego marszu to trzeba tu dopisać, że pogoda była wprost bajkowa. Biały, śniegowy szał i zawierucha taka, że ho ho! Barszczowa mapka też świetna. Więcej o samym marszu na forum STK.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o wariacje to jeszcze tu muszę dorzucić swoje. A więc tak. Na trasie wariacje były non stop ale tak działa na nas ten biały proszek. Śnieg mam na myśli. I tak były trzy większe wariacje, które trzeba tu wyróżnić:
1. Jak Czępa szukał PK przy mostku to ja wrzuciłem do wody jakiś kamlot i krzyknąłem "aaaa wpadłem" A Kosa na to: "jo? He he, ty głupku" także jakby co to wiem czego mogę się spodziewać w ekstramalnych sytuacjach.
2. Spotkaliśmy Radka i teraz nie wiedzieliśmy czy chce nas wykiwać czy nie (byliśmy czujni niczym ważka) więc się scwaniliśmy i zaufaliśmy instynktowi. Tym razem się opłaciło. Krótka scenka z Radkiem, który szedł naszym tropem:
R - Kosa próbuję iść po twoich śladach i jakoś nie potrafię
K - Bo ja tak dość szeroko chodzę
S - Kosa robi zmyłkę i robi ślady jak traktor
3. I absolutny hit wieczoru! Tekst po którym zwykły LOL nie wystarczył i zaliczyłem klasycznego ROTFLa w śnieżnej zaspie. Jeden z najbardziej szokujących tekstów mijającego roku. Zaskakujący telefon kobiety o jakże demonicznie brzmiącej ksywce - Ber. Patrzę, że ktoś do mnie dzwonił, numer którego nie znam. Myślałem że to może Chylon dzwonił więc oddzwaniam i mówię:
S - Siema tu Szogun, ktoś dzwonił tu z tego nr, Chylon to ty?
Wtedy okazało się, że była to mama Kosy (czyli tzw. Ber). I Ber mówi do mnie tak:
B - Nie, nie. Ja jestem MAMĄ SZYMONA.
...
I tak najlepszą bekę miałem z tego, że wyrąbałem się o slupek, bo Ber dzwoniła i ja się zagapiłem i rąbnąłem się o niego. Wogóle fajnie, że byliśmy. Nie żałuję, bo warto było wpaść.
OdpowiedzUsuńWpaść do tej rzeczki? Ty też się wkaczyłeś nie? A ja to co? Też rąbnąłem kaskiem w drzewo.
OdpowiedzUsuńAle przez całą drogę chodziłeś jak pokraka, bo zawsze o coś się rąbnąłeś, albo się wywalałeś.
OdpowiedzUsuńOdezwał się człowiek-traktor.
OdpowiedzUsuńJa bynajmniej traktor, a ty czołg bez gąsienic.
OdpowiedzUsuń