niedziela, 12 maja 2013

Gdynia po raz czwarty - zdobyta!


Dzisiaj tj. 11.05.2013 roku odbył się w Gdyni - Bieg Europejski. Jest to drugi bieg z czterech z cyklu Grand Prix Gdyni. To dzisiaj właśnie był okres, gdzie miałem mieć swój dzień i miałem pokazać, że jest do zrealizowania to co myślałem, czyli 10 km poniżej 40 minut. Jednak sprawy potoczyły się troszkę inaczej, ale o tym co i jak piszę niżej:

No i tak. Jechałem dzisiaj do Gdyni rano, bo już o 07:16. Na pociąg wyszedłem o 6:55 i troszkę musiałem biec kawałek, żeby się nie spóźnić. Jednak na szczęście po chwili już na lajciku sobie szedłem i już bez problemu ruszyłem. Co prawda przygotowany byłem dzień wcześniej, ale zapomniałem jednej rzeczy ze sobą wziąć - właściwie dwóch, bo papieru toaletowego oraz książki jedz i biegaj. Ta książka zawsze dawała mi tego powera na zawodach. No i dzisiaj ogółem tak jakoś dziwnie ten dzień odczuwałem, bo 3 dni nie biegałem, więc trochę może i przez to ucierpiałem. No, ale nic wyjechałem o 07:16 z Bytoni i myślami byłem ciągle na zawodach, dlatego z nikim oprócz miłej pani konduktorki nie rozmawiałem. Trochę było mi tej pani żal, gdy wydawała bilety, bo kolejka była jak za komuny, bo ludzie, którzy kupowali bilet do Starogardu Gdańskiego - kupili go dopiero w Piesienicy. Na szczęście później było ok i mogłem tak jakby zaczepić tę panią. Kojarzę tę panią, bo już jak gdzieś jechałem, to też właśnie ta pani mi sprzedawała bilet. No i spytałem czy jest taki bilet do Stroń Śląskich, bo w lipcu jadę na ultra maraton i czy jest taki bilet. No i powiedziała, że jest. To ładnie podziękowałem i w Tczewie wysiadłem. Na pociąg nie czekałem, bo już praktycznie dojeżdżał, więc po 7 minutach już wyjechał z Tczewa do Gdyni. Wsiadając w ten pociąg miałem wrażenie, jakby ludzie powoli rezygnowali z samochodów, bo było sporo ludzi. No i o dziwo, gdy sprawdzali bilety, to sprawdzał kto? Jasne! Ta pani, która mi sprzedawała w poprzednim pociągu bilet i mówi tak do mnie: "My się znamy i lubimy, więc już nie musi pan wyciągać biletu". No i przez chwile było tłoczno w tym pociągu, bo dużo ludzi było, ale Mariuszek kłębuszek poszedł w inny przedział i tam było już luźniej. Wtedy poszedłem do toalety i wróciłem i się zastanawiałem, bo myślę, kurde skoro pociąg jedzie przez Malbork, to Jurek będzie też wsiadał, ale co teraz? Jesteśmy za Tczewem parę miejscowości i mówię kurde, to my jeszcze przez Malbork pojedziemy? Nie to chyba niemożliwe. No, ale jakoś tak sobie rozmyślałem, potem rozmawiałem z jedną panią i mówię, czy ten pociąg jeszcze pojedzie do Malborka, bo byliśmy już w Gdańsku. A kobieta mi wytłumaczyła, że on do Tczewa jechał z Elbląga do Malborka. No i jakoś taki ogólnie zakręcony byłem i sobie mówię ok. Wtedy jak dojechaliśmy do Gdyni, to patrzę, a z pociągu wychodzi mój trener Jaskot Jurek. Uśmiech na twarzy i ciepłe powitanie i od tego czasu szliśmy razem. Wysiadając z pociągu poszliśmy do biura zawodów. Odebraliśmy swoje pakiety i były takie losowania i można było wygrać pierdołki. Wylosowaliśmy z Jurkiem picie. Picie się przydało, bo miałem mało picia, ale spoko luz. Wtedy poszliśmy się zbadać w 3 punktach - poziom cukru, ciśnienie, oraz wskaźnik BMI. Wszystko było tak w porządku jak w Szwajcarskim zegarku. Ciśnienie 118/70, poziom cukru 84, a wskaźnik BMI 22, więc wszytko było jak należy. No i po tym wszystkim poszliśmy do smażalni ryb na ciepłą herbatkę. Ja chciałem sobie zjeść kanapki, które sobie zrobiłem, no i kurde w tym momencie - Mariuszek tańczy wśród pomarańczy, bo nie wziął tych kanapek, bo zostawił w lodówce. No, ale nic kupiłem sobie zupę pomidorową i wypiłem sobie zieloną herbatkę z cytryną. Wtedy po tym wszystkim poszliśmy do bitte toaleten i skumałem się z Grzesiem, ale bez Pondżola, bo akurat wrócił z nocki z pracy i poszedł spać. Poznałem brata Grzesia - Piotra Przybysza. Gość też biega i nawet mu dobrze idzie, ale na jakiś czas przerwał biegi, bo chorował. Jednak już zaczyna się dobrze czuć i ma zamiar powrócić. Tak sobie rozmawialiśmy i po jakimś czasie poszliśmy do swoich stref startowych i tam się rozgrzewaliśmy i przygotowywaliśmy do biegu na 10 km, który był o godzinie 13:30. Strzał do startu miał dać starter z ORP "Błyskawica". No i wszystko jak w Szwajcarskim zegarku wszystko odbyło się zgodnie z planem i ORP "Błyskawica" przypierwiastkowali z armaty i zaczęliśmy start na 10 km. Początek był już takim jakby foul startem, bo za szybko wystartowałem, mając w świadomości, że nie mam leku na astmę i muszę uważać. Od początku biegało się bardzo ciężko i czułem się dziwnie jakbym stracił już całą moc, a był dopiero chyba pierwszy km. Miałem złe przeczucie, że już mam po wyniku, że najzwyczajniej dałem palmy z góry jak rzadko, który. Mówię sobie teraz tylko brakuje jeszcze pojawienia się astmy i będzie pozamiatane. Po c**j to mówiłem? Nie wiem! Chyba sam chciałem na siebie wyrok podpisać, bo za chwilę ciężko się oddychało i widziałem jak hordy ludzi mnie mija. Jednak Mariuszek powiedział sobie tak po cichu - lećta sobie Mariuszek was jeszcze dogoni. Zły mój duch mówił - Bzdura! Jak to niby zrobisz skoro już nie możesz? A ja do niego - co ty pier****sz. No i udowodniłem temu złemu duchowi, że nie jestem plastusiem z plasteliny i wtedy to się wkurzyłem i to była chyba połowa trasy. I od tej pory, to przyszła moja kolej i wyprzedzałem ja wszystkich. Kryzys astmowy minął i mało kto mnie już wyprzedzał. Jedynie ja doganiałem innych. No i w sumie ten stan utrzymał się do mety i wtedy pod koniec pokazałem spektakl w - reżyserii Romana Polańskiego - jeszcze dosłownie kilka metrów przed metą wyprzedziłem kilka osób biegnąc 100 metrów sprintem. Nawet nie wiem jaki miałem czas, bo nie widziałem zegarka. Grześ mi mówił, że mam coś około 40 minut, ale ja jakoś nie dowierzałem, bo czułem, że za powoli coś mi szło na to tempo, ale po chwili było już wiadomo - mój czas, to 43:27. Z jednej strony zareagowałem dziwnie a z drugiej się ucieszyłem, bo po raz kolejny wykręciłem czas poniżej 45 minut. Miałem w planach poniżej 40 minut, ale wiesz co jest tutaj najgorszym błędem - zakładanie na jaki czas polecę. Czemu zrobiłem życiówę w Orlen Warsaw Marathon? Bo tam nie zakładałem czasu na jaki idę i to był klucz do sukcesu. I oto chodzi właśnie, a nie, że mówię dzisiaj dyszkę zrobię w 39:15. Po ch*j takie gadanie? Nie wiem. Chyba po to by innych wzbudzić ze mnie śmiech. No ale nic. Ukończyć bieg - ukończyłem, medal dostać - dostałem, kolejny bieg zaliczyć - zaliczyłem. Czego chcieć więcej?! No i po biegu na mecie dopingowali mnie bracia Przybysze (to jest nazwisko proszę się nie śmiać, bo to super kolesie) i razem ze mną szli jak oddawałem chip do pomiaru czasów oraz odbierałem medal i poszliśmy wtedy po kawę i mówię do rozdających kawę, że zaraz wrócę i kupuję kawę. Po chwili poszedłem po odbiór depozytu i spotkałem Jurka i poczekałem za nim i po chwili we czwórkę poszliśmy po kawę i spotkałem kolegę, który mnie podwoził z Dębna (opisywałem tą wesołą podróż w relacji z Dębna) i razem szliśmy w piątkę po kawę i po chwili dołączył do nas Krzysiek akrobata, który też wykręcił ładny czas. Już do mnie jemu dużo nie brakuje, bo ja byłem zaledwie 1,5 minuty od niego lepszy. Wtedy, gdy brałem drugą kawę, to od razu kupiłem sobie do domu. Zaproponowali mi w zestawie dwie kawy w cenie 35 zł. Poszedłem na ten układ, gdyż jakbym pojedynczo kupował, to straciłbym jeszcze 5 zł, bo 20 zł za sztukę. No i zestaw zawiera kawę rozpuszczalną i sypaną - każda po 500g. Wtedy pożegnaliśmy się z kumplami i ja śmigałem z Jurkiem. Jednak zanim opowiem, co było dalej, to cofnę się kilkanaście minut wstecz i powiem, że zanim spotkałem Jurka po odbiorze depozytu, to z Grzesiem i jego bratem zadzwoniliśmy do Pondżola i spytałem czy bym nie mógł z jego rodzicami jechać z powrotem, bo są tutaj w Gdyni. Nie dało rady, gdyż późno jechać będą do domu i nie ma sensu tyle czekać. No i wtedy z Jurkiem poszliśmy na dworzec. Jurek zasuwał jak dziki reks, ale nie biegał, tylko szybkim tempem szedł. Mi to nie przeszkadzało, ale widziałem u niego stresik. No, ale to cały Jurek. W końcu doszliśmy do dworca i spytaliśmy o której mamy pociąg na Tczew i do Malborka. "Baba" powiedziała, że o 15:54 i mieliśmy jeszcze więcej czasu niż myślał Jurek. Kupiliśmy bilety i poczekaliśmy na ciuchcię. Przyjechała po około 11 minutach wg planu i wsiedliśmy do niego. Jurek miał ze sobą 2 piwa. Jedno mi dał i my sobie kulturalnie pijemy i taka fest prawdziwa baba nie rozumie tego, że biegacze to w porządku ludzie i gadała swoje, żeby schować piwa, bo to miejsce publiczne i zaraz ktoś może ją pod****ć i straci pracę. To my schowaliśmy sobie pod nogi piwa i powolutku sobie piliśmy jak goście. Do mni i do Jurka podszedł jeden koleś, który też biegał i rozmawialiśmy sobie z nim i potem do niego przyszła nażyczona jego i we trójkę sobie rozmawialiśmy. O czym? Jurek o seksie i tych sprawach i też o bieganiu. On tym żyje. To jest jego pasja bieganie. Moje już też powoli zaczyna się. No i tak fajnie czas mija i sobie rozmawiamy i gadamy czas tak pięknie leci, że już się nie skumałem i już byliśmy w Tczewie. Wtedy się pożegnałem z Jurkiem i się zobaczymy dopiero w czerwcu w Nocnym Biegu Świętojańskim. Dojechałem do Tczewa i byłem zaskoczony jak śliwka w kompocie, bo patrzę i pytam o której mam najbliższy pociąg do Bytoni. W informacji mi mówiła, że o 19:31, a była dopiero 17:15 chyba, czyli prawie 2,5h muszę czekać na pociąg. No to wtedy nie miałem wyboru. Kupiłem sobie zapiekankę i sobie spokojnie jadłem. Zaraz zaraz - nie spokojnie, bo czekałem za tą zapiekanką chyba 15 minut, ale spoko luz, bo miałem sporo czasu ponad dwie godziny, więc bez problemu poczekałem. Gdy już minęło około 10 minut, to w międzyczasie poszedłem do niestety płatnej toalety, bo co miałem zrobić - zdoić się w galoty? 2 zł poszło dla pani klozetowej. Jednak babka w porzo była i mi oddała 10 groszy, bo się musiałem chyba przeliczyć. No nic wydoiłem się i wróciłem z powrotem do tego baru, gdzie miałem zapiekanakę zamówioną i ją zeżarłem. Miałem do pociągu jeszcze ponad godzinę, więc poszedłem sobie do galerii. Poszedłem sobie pogadać do Zidka szefa ile by kosztowało dorobienie klucza. On mi mówił, że musiałbym Dawidowi powiedzieć, bo to zależy od jakiego klucza. Zamieniłem jeszcze kilka słów z tym miłym panem (bynajmniej dla mnie był miły, a dla Dawidka raczej chyba też, ale nie wiem tego) i wtedy powiedział, że ma dużo pracy i mówił: "Przepraszam mam dużo pracy i pan wybaczy". Odpowiedziałem - spoko nie ma sprawy rozumiem to. I grzecznie kłębuszek poszedł sobie do sklepu zoologicznego pooglądać rybki. Następnie poszedłem sobie zagrać w Keno, bo miałem 4 zł i po c**j mi to było? Myślałem, że może coś trafię, a tu ch*j nic zero. Po co jesteś taki głupi? To jest podatek od głupoty, bo wygrają tylko te co już są ustawieni, a nie taki ktoś jak ja. Więc po co Mariuszek grałeś? Lepiej byłoby loda sobie z gałki zeżreć. No nic trochę śmiechu trochę gwizdu i kasa poszła w pizdu - słynne słowa Arbuza. Po tym wszystkim pokręciłem się jeszcze po Galerii i leciałem na dworzec sobie poczytać Vademecum Gdyni, którą dostałem w pakiecie startowym. No i po dłuuugim oczekiwaniu, w końcu pociąg przyjechał i wsiadłem do niego. Po kilkunastu minutach odjechał wg planu i tak to się skończyło. Bo co będę pisał o podróży z Tczewa do Bytoni? Jedynie to, że jak już byłem w Bytoni, to nie chciało mi się iść taki kawał pieszo i jechali jacyś ludzie w stronę ulicy i pytam, czy mnie wezmą do ulicy. Wsiadłem i pojechałem do ulicy. Z ulicy szedłem do... - Ni ch***a - nie do domu. Zrobiłem wariacje i poszedłem do Zidka sobie na kawę, ale kawy nie piłem, bo kawy miałem 1 kg. Poczęstował mnie napojem i pogadaliśmy sobie z Krzyśkiem, którego na dzień dobry wchodząc do Zidka przywitałem. Nawet dostałem od Zidorfa prezent, bo dał mi pięknie wyrytą na drewnie mapkę z jednego etapu. No i wszystko mnie tak zaskoczyło, że szok mapki normalnie takie fajne, że zastanawiałem się, czy to był rzeczywiście Wormsak, czy może jakieś Mistrzostwa Polski Marszy na Orientację. To co zobaczyłem, to na prawdę mnie zaskoczyło. Takich mapek, to jeszcze nigdzie nie widziałem. Zażartowałem jeszcze mówiąc, że gdybym wiedział, że nie zrobię tego czasu, co planowałem, to bym wybrał Wormsaka. Nic dziwnego skoro wszystko było takie super zrobione. Także jeszcze na koniec miło spędzona chwilka u Dawidka. Ale fajne było moje wejście do Zidka. Dzwonię i otwiera Zidek i mówię FBI z wizytówką jego firmy dorabiania kluczy. Czyż nie jestem ja wariatem wariatów? A co tam się będę szczypał. Może dostanę kiedyś też tam pracę, bo pytałem tego pana też o to. Mówi, że może za rok by coś się znalazło, ale to nigdy nie wiadomo, bo rok ma aż 365 dni, a do tego czasu może się dużo pozmieniać. No i na zakończenie chciałbym podziękować kilku osobom z imienia i nazwiska i oto tak:
Podziękowania dla: Grzesia Przybysza i jego brata Piotra Przybysza za wspaniały doping na trasie oraz na mecie, Jurka Jaskota, z którym się fajnie spędziło czas, Krzyśka Sarnowskiego, który swoją postawą pokazuje, że jest gościem z "górnej półki" i walczy do końca, kolegę Łukasza (zapomniałem nazwiska, ale to jest kolega, z którym Krzysiek biega), który też pokazał, że idzie zrobić wszystko i że biegi są bardzo fajne. Też podziękowania należą się dla naszych kochanych Wormsów wszystkich za przepiękne mapy oraz organizację tej wspaniałej imprezy, którą no dzisiaj by pasowało dodać jako imprezę Mistrzostw Polski. Bravo Robaki odjebaliście kawał dobrej roboty - wreszcie ktoś porządnie przypieprzył "na tej scenie". Także dzisiejszy dzień był udany dla wszystkich Robaków ze Star Morusa - oczywiście ze Star Wormsa :). Bravo oby tak dalej, to będziecie Zvezdami wśród Inowców. Tego Wam życzę Robaki Kępaki. Na fali i pozdro dla wszystkich uczestników Wormsaka i innych imprez.

4 komentarze :

  1. Mariuszek relacja bombowa! Zabawna i ciekawa, momentami musiałem przerywać czytanie żeby się naśmiać :)

    Klimacik twoich wyjazdów jak zwykle wariacyjnie wesoły i sympatyczny i tak trzymać! My też trzymaliśmy za ciebie kciuki tego dnia i znowu pokazałeś klasę bo 43 minuty to rewelacyjny czas!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha ha a jak jak wariacje to wariacje no nie. A swoją drogą to czas też w sumie dobry, bo jakby nie patrząc Gdynia po raz kolejny sprzyja mi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Panie Mariuszu zatem spotkamy się chyba na świętojańskim biegu. Też się tam wybieram.

    Pozdrawiam
    Piotr

    OdpowiedzUsuń
  4. No to spoko. Damy radę będzie fajnie bo bieg o północy. Wpisowe będzie gdzieś 20 zł, ale jeszcze nie ma chyba zapisów.

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets