poniedziałek, 20 maja 2013

Asymmetry Fest 5.0

Wymarzona fota z krasnalami z Ufomammut! CZAD!
W tym roku pięknie rozplanowalismy sobie długi weekend majowy. Zwykle był on zarezerwowany na organizowanie Wormsaka, bo to przecież wielki bonus, dodatkowe wolne dni na ogarnięcie tych wszystkich spraw organizacyjnych. Ale w tym roku zaryzykowaliśmy bo lubimy życie na krawędzi. Mocne brzmienia też lubimy. 
Czailiśmy się od dwóch lat na taki festiwal zwący się Asymmetry. Ale dwa lata temu i rok temu Wormsak był dla nas na tyle priorytetowy, że nie mogliśmy sobie pozwolić na taką nutkę zapomnienia. No ale teraz to co, mieliśmy dodatkowo w zespole Krzysia, wszystko szło w dobrym kierunku, a poza tym pomyśleliśmy sobie że mamy w tym takie doświadczenie że nawet bez tego weekendu majowego z Wormsakiem wyrobimy się na czas.




A potem siedzieliśmy do 4 w nocy przed samym marszem bo tyle jeszcze było do zrobienia.





Ale cóż, bilety kupiliśmy z baaaardzo dużym wyprzedzeniem, a takiej kasy nie mogliśmy od tak sobie po prostu zaprzepaścić więc bez skrupułów wsiedliśmy w pociąg do Wrocławia na spotkanie z zupełnie INNĄ muzyką.


O podróży nie będę się rozpisywał bo nie warto (chociaż ja tam uwielbiam czytać relacje Kosy i te jego słynne "obudziłem się o tej i o tej, zrobiłem kanapki. Wyszedłem z domu o tej godzinie i trochę biegłem bo było późno. Pociąg przyjechał kupiłem bilet. Zagadałem panią konduktor. Potem pogadałem z kimś tam i opowiadałem mu o bieganiu. Zgłodniałem i chciałem sobie zjeść kanapki ale sie okazało że zapomniałem je wziąć. Tzn plecaka całego zapomniałem wziąć"). My wsiedliśmy w czwartkową noc, podróż była uciążliwa jak zwykle, ale jakoś to przeżyliśmy.


Wysiadamy we Wrocku, a tam super odnowiony dworzec. Europa jak się paczy. A na zewnątrz leje deszcz, niebo płacze, a my boimy się wychylić czubki nosa bo toż to powodzią grozi. Ciągle pada, pada, a my patrzymy się na siebie i nie wiemy co dalej. 6 rano a cały plan bierze w łeb. Bo miało być słoneczko, a tu jest tak mokro jak w amazońskiej puszczy. A jesteśmy we Wrocławiu przecież. Kręcimy się po dworcu bo tu cieplej. Idziemy do informacji, tam zostajemy bajecznie obsłużeni. Wychodzimy. Pada dalej. Wchodzimy spowrotem. Czekamy aż przestanie. Za godzinkę znowu wychodzimy ale pada dalej. Po dwóch krokach robimy 10 kroków wstecz i dalej czekamy. Gość z informacji informuje nas, że dziś ma padać cały dzień. CAŁY DZIEŃ. Plan runął jak niegdyś mur berliński. Pogoda wszystko potrafi zepsuć.

Widocznie tak miało być. Może to taka dodatkowa klimatyczna otoczka dla tak niecodziennej muzyki. To że to coś leci z nieba i dotyka nas, a potem przeszywa jak ta wilgoć i zimno. Bo to festiwal muzyki niezależnej. Mrocznej, niespotykanej na co dzień. To jest muzyka nocy, krętych zakamarków, wilgoci, wielkiej przestrzeni, duchów, kosmosu, rybich łusek, taka co się tworzy z dymu i sączy gdzieś w rurach. Nie dla mas. Tylko dla tych którzy mają na tyle poplątane zwoje w mózgownicy że dadzą radę zrozumieć, to co artysta chciał nam przekazać. Tym bardziej, że interpretacja takich dźwięków pozostawia nam duże pole do popisu. MY TAKIE COŚ LUBIMY.


No dobra, z tym to my już nic nie zrobimy przecież. Wychodzimy na dwór i sadzimy susy jak zające pod przystanek autobusowy. Przemieszczamy się pod Halę stulecia i jesteśmy tam już chyba o 10 rano. Festiwal dopiero budzi się do życia. My będziemy tam drugiego i trzeciego dnia. Pierwszego odpuściliśmy bo grał Vader który tam nie pasował i Mayhem a nas nie kręcą kiczowate rytuały z chińską zupką z kota mieszane łyżkami w z ludzkich kości. Robimy obczajkę i fajnie jest. Miejscówa spoko chociaż szkoda że nie jednak w hali stulecia bo tam to by było jak w koloseum jakimś. Ale i tak jest fajnie. Odbieramy opaski festiwalowe, zapoznajemy się z programem i pędzimy na pierwsze piętro by zachwycić się wystawą prac artystycznego kolektywu Malleus Rock Alt Lab. To są goście z zespołu Ufommamut, którzy zajmują się również tworzeniem plakatów koncertowych. A te plakaty to istne dzieła sztuki nowoczesnej. Każdy jeden to prawdziwa uczta dla oczu i reszty zmysłów, tam w tych pracach widać boską cząstkę. TO JEST TO COŚ! This is This! Za prawdę powiadam wam, prace Malleusa przenoszą nasze oczy w inny wymiar. Obczajcie sobie jakieś na ich stronce.  Po tej wizualnej uczcie czekamy na pierwsze koncerty, no bo co mieliśmy robić. 


Zrobiło się trochę nudno. Na małej scenie stroił się jakiś zespół, potem zaczęli grać. Szału nie było. Wychodzimy na korytarz, a tam już się rozstawiło pełno stoisk z gadżetami. Są koszulki, plakaty, najklejki i inne bajery dla każdego szanującego się true fana podziemnych brzmień.


Są też ONI. Nadleciał UFOMAMMUT! To jest ten zespół dla którego przyjechaliśmy tutaj najbardziej. Stoją sobie jak takie krasnale ogrodowe. Wielkie posągi, lodowate spojrzenia, brody jak u dziadka mroza. Nas przeszywa dreszcz bo to ONI! To właśnie ten band który robi nam z mózgów kisiel, a teraz stoją sobie tak obok nas jak takie krasnale ogrodowe. Zwariowaliśmy. Nie wiedzieliśmy co teraz, czy w lewo czy w prawo czy zagadać czy się wpatrywać w te posągi. 

Czailiśmy się tak wokół nich z pół godziny non stop rzucając ukradkowe spojrzenia. Wreszcie podchodzimy i przeglądamy wszystkie gadżety z wielkimi bananami na twarzy, a recę trzęsą nam się jak przy pierwszej spowiedzi. Przeglądamy cały katalog plakatów Malleusa. Chciałoby się mieć takie majestatyczne obrazy w swoim pokoju ale ceny odrywają nas od tych pięknych marzeń. Podchodzi jakiś taki tam niepozorny gościu. Mówi "biorę ten, ten i jeszcze ten. No i ten też" Wyjmuje 9 stów. DZIEWIĘĆ STÓW i tyle płaci za te plakaty. Może by go tak gdzieś okraść potajemnie w miejscu gdzie nikt nie chodzi i jest ciemno? Niestety my możemy tylko popatrzeć na takie akcje z otwartymi gębami. 


Jesteśmy tak zmieszani jak małe brandy w kielichu. Wstrząśnieci też. Co robić, co robić. Musimy zagadać bo to oni. Idziemy na koncert niewiadomo kogo. Grają, podchodzimy bliżej. Co się dzieje? Dwóch szkeletników pląta się po scenie. Obaj półnadzy, z kominiarkami na głowach, na scenie wystrój z brokatu, kolorowego papieru i sreberek, no i gwóźdź programu czyli gitarzysta grający na... bombie atomowej. Tak miał gitarę zrobioną. A co oni grali? Mniejsza o to bo dawali czadu i miotali się na scenie jak szatany. Był ogień. Ale co oni grali to za diabła nikt nie wiedział. Ten występ ni z gruchy ni z pietruchy jak bomba szczelił, ożywił nas i obudził w nas drapieżnego lwa, który nie boi się nawet.... kontaktu z Ufomammutem.


Pokręciliśmy się jeszcze przy mammucie z 10min i w końcu zagadaliśmy. Kupujemy ich płytkę. Ten ich majstersztyk co to trzęsie niebem i ziemią. Jąkając się, łamaną angielszczyzną niczym ostatnie złamasy prosimy o autografy na płytce! Łysy uśmiecha się do nas, a jego twarz już nie jest jak posąg. Teraz promienieje niczym słoneczko, jak prawdziwy syn Italii! Reszta bandu też zostawia swoje parafki! Idziemy za ciosem i robimy sobie z nimi focię! Panowie okazują się supersympatycznymi krasnalami! HAGALAZ! Jeszcze coś tam bez sensu ładu i składu zagadujemy ale emocje biorą górę. Żeby nie kompromitować się przed nimi dalej, dziękujemy po stokroć za tak miłe spotkanie, autografy i fotę i dajemy im info że będziemy chłonąć ich granie w pierwszy rzędzie na koncercie. JESSSSSSSST! Mission complete! Teraz to już zupełnie wszystkie siły witalne nas opuściły, takie to było wyczerpujące. Ale mamy to!

Dobra, teraz czas na koncerty. Najpierw jakiś grubas z hiphopem. Hipnoza jak u Hiczkoka. Nawet fajne granie. Potem wyczekiwany przez nas Kilimanjaro darkjazz Ensamble. Ekipa grająca jak nazwa wskazuje mroczny dżez. Ale przymulili! Przez 40 min grali.. jakby wstęp do jakiegoś kawałka. Tak to był wstęp rozciągnięty do 40minut po czym... skończyli grać. Ledwo tam ustaliśmy z nudów tak nas rzucało na boki. Nuuuuuda. Co to było. Więcej dymu niż grania. Potem posłuchaliśmy na spokojnie w domu tego co tu grali i wyszło znacznie znacznie lepiej. Ale wtedy to nam w ogóle to granie nie weszło do głów, jakoś nie pasowało wtedy do tego wszystkiego. Szkoda.


Potem kilka innych występów aż w końcu wyszli Cult Of Luna ze swoją nową płytką, pociskiem z tego roku. Taki jeden mój kumpel wyznał mi że jak to pierwszy raz usłyszał to płakał jak bóbr. Takie to śliczne. Nas też ruszyło bo jesteśmy uczuciowi, to też ciary były. Efektownie grali, dwie perkusje. Chyba z cztery wokale. Kawałki wyszły perfekt. Goście pokazali klasę, ale nie ma się co dziwić bo to w końcu kolebka takiego grania czyli Szwecja. Wszystko kończy się już grubo po północy.

Trochę też łazimy po mieście ale co to za radocha jak pada. Dobrze że trafiamy na bardzo korzystny nocleg w hostelu na samym rynku. No i jakie widoki mamy zza okna. Jak za króla Sasa. sa sa sa!

iście królewska rezydencja. W sam raz dla nas.
Nazajutrz z nieba uśmiecha się do nas szeroko słońce, a Wrocław żyje tak jak powinien! Wszędzie pełno ludzi, uliczni grajkowie, multum wyspiarzy, pełno biegających dzieci, wycieczki emerytów z niemiec, jakieś wystawy malarskie. This is this! Do koncertów mamy jeszcze sporo czasu więc kręcimy się, zwiedzamy, zażywamy kąpieli (tym razem słonecznej), oglądamy, podziwiamy, po prostu cieszymy się że tu jesteśmy. Ja chciałem wejść na takie dwie wieże kościelne ale było płatne ileś tam złotych to sobie dałem spokój. Zawsze tak jest. Chce sobie wejść, chociaż się boję, ale lubie takie widoki. A potem się okazuje że to za mamone i się wkurzam jak można płacić za oglądanie widoków. A mniejsza o to. 




Późnym popołudniem ruszamy na festiwal. Gadżetów jeszcze więcej. Zespołów jeszcze więcej. My czekamy na ten jeden, wiecie jaki. Najpierw idziemy na małą scenę, tam gra jakiś ukraiński cudak i śpiewa o rybach. Potem znowu coś takiego tam w kit. Idziemy pod dużą scenę trzymać miejscówy. Najpierw gra jakiś zespół składanka (każdy z innej bajki muzycznej). Grają ciekawie, a najbardziej gwiazda perkusji Balazs Pandi z Węgier, który zamiast pałeczek perkusyjnych miał chyba dwie magiczne różczki którymi czarował perkusję a następnie hipnotyzował nas. Fajnie się tego słuchało, jeszcze lepiej oglądało.

Potem już tylko UFOMAMMUT! Trzesienie ziemii zaczęło się! Kosmiczny mamut wgniata swoim ciężarem w podłogę, czachy nam dymią, a kosmos wylewa nam się z nieba prosto w nasze mózgi. PSYCHOZA! Zagrali ciężko, mocno, powooooooli. CIĘĘĘĘŻKO. Coś pięknego, było warto. Choćby tylko dla tego jednego koncertu było warto bo to znowu było to coś. To było to coś. 

On chyba też od Ufomammut.
Po tej kosmicznej odysei już nic nie mogło nas rozłożyć na łopatki. I nie rozłożyło ale było coś co postawiło nas na baczność i spowodowało gęsią skórkę. Zespół co to się zowie AMENRA i z Belgii pochodzi. Ale goście odstawili czarną mszę! Omal nie wpadliśmy w histerię i ledwo wytrzymaliśmy to co oni tam wyczyniali. Wokalista cały koncert odwrócony od ludzi, drze ryja jakby go ze skóry obdzierali. Z tyłu czarno białe strrrrrrraszne wizualizajce. PSYCHOZA po raz kolejny. A reszta tych szaleńców gra ciężko i mocno. Podłoga się trzęsie. 

Dla nas na tym Asymmetry się kończy. Nie zostaliśmy na Melvinsach bo trzeba było spadać na pociąg. Wrażenia ekstramalne. Dobrze wiedzieć, że są tacy dziwacy którzy tworzą tak dziwne dźwięki. Świry górą! 
My z Asymmetry wróciliśmy bardzo zadowoleni. Oderwało nas to na dwa dni od Wormsaka. A potem znowu wróciliśmy do organizacji naszej imprezy i przenieśliśmy się w jeszcze inny wymiar. No bo takie podróże to kształcą. 


1 komentarz :

  1. Kurde to fajnie, że są tacy goście. Kurde też w końcu muszę na jakiś koncert się wybrać. Jednak ja bym celował w Funeral Doom Metal, bo nie dość, że to smutne to na dodatek tak ciężkie niczym ołów przytłoczony tysiąc tonowym murem. Uwielbiam te klimaty.

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets