piątek, 26 kwietnia 2013

Orlen Warsaw Marathon - relacja


W dniu 21.04.2103 roku odbył się debiutancki - Orlen Warsaw Marathon. Sama reklama tej imprezy była głośniejsza niż jakakolwiek inna reklama. I to dlatego nazwano tę imprezę - Narodowym Świętem Biegania.

Jednak emocje ochłonęły bardzo szybko, gdyż kilka dni przed tym maratonem miało miejsce tragiczne wydarzenie w Bostonie, gdzie w ataku terrorystycznym zginęły 3 osoby (w tym ośmioletnie dziecko, które kibicowało swojemu tacie wbiegającemu na metę) oraz ponad 100 osób było rannych a kilkanaście ciężko rannych. Ten dzień zszokował wszystkich i to zmieniło w pewny sposób imprezy biegowe. Na szczęście po kilku dniach odnaleziono sprawców, którzy tego dokonali. Byli to dwaj Czeczeńscy bracia, którzy tego dokonali. Jeden z nich zginął w akcji zorganizowanej przez policję - niestety zginął i też funkcjonariusz, zaś drugi był na wolności i szukoano go do skutku. Po kilkunastu godzinach od śmierci brata policja znalazła go rannego i go złapali. Miejmy nadzieję, że już nic nie zakłóci porządków i że do takiego czegoś już nigdy nie dojdzie - tego można życzyć sobie oraz innym państwom organizowanym imprezy biegowe.
Wracając do Orlen Warsaw Marathon trzeba podkreślić, że nie na darmo imprezę nazwano - Narodowym Świętem Biegania, bo w tych zawodach brało udział około 20 tys osób w trzech dystansach - 3.33 km (sobota godz 18) bieg na królewskim dystansie maratonu [42.195 km] (niedziela 9:30) oraz dystans 10 km start 10 minut po maratończykach, czyli 9:40. Zanim szczegóły, to opowiem historię jak to wyglądało ze mną i ze startem tej imprezy.
Zaczęło się od wielkiego zastnawiania jak to jest brać udział w imprezie, gdzie startują gwiazdy sportu oraz inne znane twarze. No nic powiedziałem sobie tak: skoro to ma być niezwykły dzień, to najwyżej w Krakowie pobiegnę słabiej, bo Cracovia Maraton mam tydzień po OWM. Zdecydowałem się - jadę na ten maraton. Na szybkiego wtedy dałem wypełnione druczki i kasę Marianowi i następnego dnia, czyli w poniedziałek wpłacił mi je. Idealnie na czas dotarły pieniądze do organizatorów, więc wpłacałem 69 zł i już byłem pewien, że już nic nie mogło mi stanąć na przeszkodzie, chociaż z tym lepiej być ostrożnym, bo taka sama sytuacja miała miejsce, gdy opłacałem Półmaraton Żywiec dookoła jeziora Żywieckiego kiedy to wpisowe też na czas dotarło, ale co z tego jak zachorowałem i nici z tego były, bo przepadła kasa i start, no ale cóż i tak bywa. Tutaj była inna sytuacja, gdyż nic nie zapowiadało jakiejś zmiany nastawienia - wręcz przeciwnie - po głowie chodziły nawet myśli, że może spróbować pobić życiówkę, ale z drugiej strony mówię sobie - ej a jeżeli będzie za szybki foul start, to będzie porażka i będzie jeszcze gorzej. Z drugiej strony miałem tę motywację, że jest to duża impreza i dzięki tej fali emocji mogę zostać poniesiony chwałą. No ale jak na razie to nie był problem, bo dopiero myślałem o wyjeździe. A więc to było tak:


SOBOTA 20.04.2013

Wstałem rano już bardzo szybko, bo o 4:45 i opłukałem sobie ryj oraz oczy żeby się odświeżyć. Zapakowane miałem zupełnie wszystko, ale jeszcze na wszelki wypadek wziąłem sobie papier toaletowy i zupełnie przygotowany spokojnie sobie jadłem zrobione sobie śniadanko i słuchałem sobie muzyki. Gdy zbliżała się pora do wyjścia, to wziąłem wszystko co trzeba i ruszyłem w drogę. Wyszedłem wcześniej niż zawsze i na zupełnym lajciku sobie wyszedłem na pociąg. Powolutku i na lajcie sobie szedłem do stacji PKP Bytonia "City". Poczekałem sobie 10 minut na pociąg, co jest u mnie rzadkością, bo ostatnio przychodziłem na ostatni moment, a tutaj na luzie sobie usiadłem na ławeczce i oczekiwałem na ciuchcię, która ma jechać do Tczewa. Po upływie tego czasu przyjechała ciuchcia i ruszyłem w kierunku Tczewa. Do Tczewa jechałem w nudach, bo zupełnie sam siedziałem zamulony, bo mało spałem. Po około 40 minutach pociąg stanął w Tczewie i kulturalnie wysiadłem z niego. Następnie udałem się do kasy biletowej i kupiłem bilet do Warszawy Wschodniej. Na pociąg czekałem około 40 minut i przez ten czas z nudów poszedłem sobie i łaziłem i kręciłem się po dworcu niczym jakiś Rumun z plecakiem i torbą, aż w końcu mówię sobie, że pójdę porozmawiać z jedną panią, która sprzedaje w kiosku gazety i inne czasopisma. Porozmawiałem sobie o bieganiu i mówię, że jadę do Warszawy na maraton, a ta pani powiedziała, że jej tata też jedzie na ten maraton, ale on jest niewidmy i będzie biegł z przewodnikiem. I tak sobie rozmawialiśmy i mówiłem, że może zobaczę się z nim. Tak już powoli zbliżała się godzina odjazdu pocigu, ale dopiero przyjechał, więc żeby mieć pewne miejsce, to poszedłem już na peron i gdy pociąg się zatrzymał, to wsiadłem do niego i będąc pewny, że to ten, to bez problemu wsiadłem w ten pociąg. Dostałem rezerwację do wagonu nr 16 miejsce z nr 105 przy oknie. No i usiadłem a tam siedzi dwóch panów po 60-tce a drugi troszkę młodszy. No i zaraz zaraz.... Myślę sobie... przecież przed wyjazdem rozmawiałem z jedną panią i mówiła, że jej ojciec jest niewidomy. Czyżby, to był ten pan? Czy może mam jakieś omamy niczym najarana Anka? Hmm pozostaje to zagadką, ale nic nie pytałem, bo byłem bardzo zamulony i tak ot wsiadłem w ten przedział i przywitałem się z tymi panami i zadaję im pytania niczym Tadeusz Sznuk w jeden z dziesięciu. Dochodzimy do tematu i ci dwaj panowie są z Chojnic - mało tego - z Florian Chojnice z klubu biegowego. Ja pytałem co bym musiał zrobić żeby się zapisać. Dostałem odpowiedź, że muszę wypełnić deklarację i wtedy będę pełnoprawnym członkiem klubu. Z racji tej, że podróż była długa, to na prawdę ten czas zleciał nam fajnie. Pogadaliśmy o swoich osiągnięciach i o swoich przeżyciach związanych z bieganiem. Mówię sobie tak - że jakbym siedział sam w przedziale, to w razie gdyby - wezmę sobie książkę Scotta Jurka "Jedz i Biegaj" i będę sobie czytał. Jedank na to nie było czasu, bo rozmawialiśmy sobie i było bardzo fajnie. Kilka minut po godzinie 12 (to było właśnie po tym jak się dowiedziałem o rezultacie Krzyśka, to poszedłem w rewolucyjny skręt w myślach - kurde skoro Krzysiek pobił swoją życiówkę w harpaganie, to ja mogę to jutro w maratonie uczynić) odmówiliśmy sobie różaniec, bo ci dwaj panowie bardzo pobożni są. To była modlitwa na śpiąco, bo ja usypiałem ze zmęczenia, a jeszcze było około 1,5h jazdy. Jednak pomimo tego dobrze się odmawiało różaniec. Modlitwę poświęciliśmy o jak najlepsze wyniki. Po modlitwie pozostała jeszcze niecała godzinka jazdy, więc już był spoko luz i jeszcze sobie porozmawialiśmy i pośmialiśmy. Także podróż upłynęła super. Gdy już pociąg dojeżdżał do miejsca, to pakowaliśmy swoje rzeczy i gdy wysiadamy z naszego przedziału, to ja oczywiście jak zwykle zakręcony prawie bym zapomniał torby. I ten pan widomy powiedział - to nie jest czasem twoja torba? - Kurde moja moja i wziąłem ją i szliśmy spokojnie do wyjścia. Maszyna stop i pociąg zatrzymuje się w Warszawie Wschodniej. Wysiadliśmy z pociągu i na dworcu czekała jedna dziewczyna na tych panów, bo mieli nocleg zarezerwowany w klasztorze u sióstr zakonnych. No i poznaliśmy się z tą dziewczyną przedstawiłem się ona mi i czekaliśmy jeszcze na jednego kolegę tych panów - też był słabowidzący, znaczy widział z ledwością na jedno oko. Czekaliśmy na niego jakieś 10 minut i po chwili przyszedł. Gostek też super koleś i fajnie się rozmawiało z nim. Opowiadałem o swoich początkach biegania i jak mi to wychodziło. Jeszcze wspomniałem o książce Scotta Jurka - "Jedz i Biegaj". O dziwo dziewczyna - Paulina ma na imię - też przeczytała tę książkę i Urodzeni Biegacze też czytała. Ten koleś też ją czytał, ale inaczej, bo jemu program czytał tę książkę. No i tak sobie gawędzimy rozmawiamy i ten kolega wgrywał Zbyszkowi - temu panu niewidomemu, z którym jechałem - program mówiący do jego telefonu. Trwało to kilkanaście minut i wtedy poszliśmy od razu do biura zawodów, które było kawałek drogi oddalone od dworca. Byliśmy już we czwórkę - ja, Zbyszek, Kazik - przewodnik Zbyszka oraz Paulina. Opowiadam o swoich startach w ultra i bardzo ją to zadziwiło i powiedziała, że jestem zwariowany. Także rozmawiało się super na luzie. W ogóle jeśli chodzi o ten dzień to był na luzie. Gdy doszliśmy do biura zawodów - kawałek jednak szliśmy, to odebraliśmy swoje pakiety i się rozstawaliśmy, bo Paulina pojechała zaprowadzić Kazia i Zbyszka w kierunku klasztoru. Zanim się rozstawaliśmy, to wymieniłem się z Pauliną e meilem oraz numerem telefonu i byliśmy od teraz w kontakcie. Paulina mi powiedziała, że mam iść do busa miejskiego, bo ja nocleg miałem najdalej od startu, czyli około 3.2 km i miałem jechać 102 numerem. Jednak przy wsidaniu trzebabyło kupić bilet, ale zrobiłem tak samo jak my z Dżekim we Włoszech, gdzie jechaliśmy na przysłowiową gapę. Sobie myślę - ej nie będę biletu kupował, bo po co, ale z drugiej strony bałem się z lekka, że może być kontrol. Na szczęście nie było i po upływie około 20 minut przyjechał ten bus, czy autobus i jechałem na ulicę Sinnicką, gdzie miałem nocleg w szkole gimnazjalnej. Co prawda bus jechał tylko główną ulicą, ale do miejsca było bardzo blisko, więc po wyjściu z busu zapytałem Pauliny, gdzie mam iść, ale do końca sama nie wiedziała i mówiła, żebym spytał ludzi. Też tak zrobiłem i dostałem pozytywną odpowiedź, ale były dwie szkoły jedna na tej ulicy druga na innej z na przeciwka, więc najpierw szedłem w tę jedną i okazało się, że jest dobra. To wtedy tam potwierdziłem swoje dane podczas okazania dowodu osobistego i było ok. Następnie organizatorzy oprowadzili mnie, gdzie co jest, czyli prysznice i hala w której będę spał. No to wtedy poszedłem do tej hali ogarnąłem się i poszedłem pod prysznic. Woda przez jakiś czas była zimna, ale chwilę później poleciała już cieplutka i trzeba było co chwilę naciskać na guzik żeby woda leciała. Ten prysznic był tak przyjemny, że nie chciało się nic już mi i najlepiej bym poszedł spać, ale to co jakiś czas dzwoniła do mnie Paulina i pytała coś mnie - to jak się mam, czy wszystko w porządku i czy dotarłem. Powiedziałem, że wszystko jest ok. Gdy wróciłem z prysznicu, to obok mnie była rozłożona jedna pani po 50-tce - w sumie to z nią zamieniłem kilka słów przed prysznicem - która ma na swoim koncie niezłe dorobki. Można by powiedzieć, że babka była "grubą rybą" - nie, nie. Nie chodzi o to, że była gruba, bo rzadko biegacze są grubi, ale była kilkakrotną mistrzynią w maratonach i mistrzynią w biegach 12h. Tylko pozazdrościć i trenować. No to tak sobie też pogadaliśmy i powiedziałem, że to będzie mój 4 maraton dopiero. No i po chwili przychodzi jej mąż i też sobie pogadałem z nim i też zaskoczył mnie, bo też był taką grubą rybą, ale tylko w maratonach, bo miał też w swoim dorobku kilka sukcesów. No i tak sobie rozmawiamy i ci państwo mówili, że idą do kościoła. No to ja powiedziałem, że idę też. Poszedłem razem z nimi do kościoła na mszę o 18. Byliśmy na mszy, ale ja byłem jakiś taki zamulony, że momentami przysypiałem na tej mszy, ale jakoś dotrwałem do końca. Po mszy poszliśmy sobie na Stadion Narodowy. Ten to dopiero jest kolos. Z zewnątrz nie wygląda tak, ale w środku jest wielki jak dwa szufelki. Na stadion poszliśmy, bo tam o 19 odbyło się pasta party, czyli darmowe jedzenie dla uczestników biegu. Jedzenie było dobre, bo rozdawali makaron z jakimś sosem i powiem, że dobre to było. Picie było, ale na szczęście nie alkohol tylko napój izotoniczny, herbatka i banany. Ja jadłem wszystko, a jak dawali makaron, to byłem po dokładkę, oczywiście dostałem, ale uprzedziłem, że jakby co to nie muszę dostać, bo tak, żeby dla innych było. No i pogadałem sobie z jednym gościem, który już ma zaliczone 10 biegów ultra. Wymieniliśmy się swoimi doświadczeniami i do nas dołączył jeden pan, który debiutował na tym maratonie, więc powiedzieliśmy mu co i jak, udzielając mu ważnych wskazówek, żeby chłop ukończył, bo nie ma nic piękniejszego jak ukończenie pierwszego maratonu. U mnie jak na razie debiut był życiówką, którą uzyskałem w Maratonie Solidarności 15.08.2012 roku, z czasem 03:32:46. No i gdy już się najedliśmy, to było dosyć późno, bo już było po godzinie 20, więc powoli wracaliśmy do swoich miejsc noclegowych. Spotkałem właśnie to małżeństwo, z którymi tutaj przyszedłem i razem wróciliśmy na swoją noclegownię. Jak wróciłem, to ogarnąłem się trochę i uporządkowałem swoje rzeczy i porozmawialiśmy sobie troszkę i poszedłem spać, gdzieś koło 22.


NIEDZIELA

Wstałem rano przed czasem, bo zegar miałem nastawione na 6 rano, a wstałem o 5:45 i powolutku pakowałem się i przygotowywałem sobie ubiór, w którym wystartuję. Założyłem już sobie nr startowy i plastry na sutki i powolutku zbliżałem się do wyjścia, ale jeszcze przedtem na spokojnie sobie zjadłem coś i popiłem, żeby mieć energię i być dobrze nawodnionym. Wtedy wyszedłem z hali i zaledwie mały kawałeczek miałem do przystanku busowego, który w tym dniu dla biegaczy był zupełnie darmowy i jeździł co 15 minut. Ja wyszedłem, by zdążyć na ten o 7:00, ale nie zdążyłem. Na dworzu było bardzo chłodno i poczekałem na ten 7:15 i tam stało kilka osób i pogadałem sobie i zarazem poznałem dwóch gości, którym jeden z nich jest administratorem stronki bieganie.pl. Widać było, że gość bardzo w porzo i wymieniliśmy się doświadczeniami i ci kolesie też mieli doświadczenie w ultra, także kilka osób, z którymi rozmawiałem biegali ultra. Po chwili była już 7:15 i przyjechał bus i nas zabrał do stadionu narodowego, gdzie niedaleko niego odbędzie się start. Po wyjściu troszkę sobie pochodziłem i z Pauliną porozmawiałem i wtedy pokręciłem się troszkę i znowu spotkałem tych chłopaków, którzy jechali ze mną tym autokarem. Pogadaliśmy na jaki oni wynik idą na jaki ja. No i mi mówią, że (oni startowali na dyszkę) chcą iść na 33 minuty, czyli na prawdę są dobrzi, ja natomiast powiedziałem, że chcę zrobić życiówkę, gdzieś w granicach 3:20. No i wtedy poszedłem zanieść rzeczy do depozytu i zostawiłem w depozycie bluzę i wziąłem ze sobą czpkę z daszkiem, ale zanim poszedłem na start, który był w innym miejscu, to wróciłem i jednak bluzę wziąłem, bo mi zimno było. No i już bez odwrotu poszedłem w miejsce startu. Byłem tam gdzieś około pół godziny przed startem i powoli się rozgrzewali wszyscy, ale gdy było 15 minut do startu, to trzej kolesie fizjoterapeuci poprowadzili rozgrzewkę, która miała na celu nas wszystkich rozgrzać. No i tak rozgrzani byliśmy wszyscy gotowi do startu i jeszcze przed startem uczciliśmy minutą ciszy tragedię w Bostonie Marathon. Po chwili obok mnie podeszła starsza, bardzo luzacka kobieta, która miała ukończone - uwaga!!! - 330 maratonów!!!!!!!!!!! Byłem w szoku jak się to dowiedziałem, bo kurde rzadko kto może sobie pozwolić na taki wyczyn. Po minucie ciszy porozmawiałem sobie z nią i w tak miłym towarzystwie wystartowaliśmy w pierwszym Orlen Warsaw Marathon. Kobietka powiedziała: "Idź do przodu młody". No i też tak zrobiłem. Poszedłem do przodu, bo zależało mi na tym, żeby dogonić czasy 3:20. Przyspieszyłem troszkę, bo spodziewałem się tego, że oni są gdzieś w pobliżu i szukałem ich. Odnalazłem w końcu ich i na boku leżały baloniki z czasem 3:20 (tutaj chodzi o średni czas pokonania maratonu, w tym przedziale czasowym, czyli 3h 20m, a nie o średnie tempo maratonu przyp. tłum.) i je wziąłem. Biegłem od teraz z pacemekerami, to było chyba od drugiego km. Wtedy krzyknąłem do ludzi z tyłu: - Jakby co to nie jestem pacemekerem! A ktoś się odezwał i mówił: "Spoko, ale i tak dobrze ci idzie". No i tak z tymi balonikami biegłem chyba 2-3 km i wtedy pacemeker odezwał się do mnie mówiąc: "Zostaw te baloniki, bo szkoda energii. Wtedy znowu odezwałem się i mówię: Przekazuję pałeczkę do tyłu! Uwaga rzucam! No i tym optymistycznym akcentem dochodzimy do 5 km. Biegało się bardzo dobrze i takie tempo było tego dnia dla mnie bardzo dobre. Biegało się dobrze właściwie do samego końca, ale na połówce musiałem iść do toalety na siku. Straciłem nie dość, że rytm, to na dodatek musiałem szybki sprint zrobić. Podczas sprintu mówiłem sobie - kurde teraz zabraknie mi sił na koniec i spieprzę sprawę. No, ale dogoniłem ich i dalej biegliśmy razem. Do 30 km biegałem z nimi. Wtedy ten jeden gość, co prowadził tempo musiał też iść się załatwić, ale nie do toalety. Wtedy ja ich zostawiłem i biegłem sam. Gdy już był 40 km, to z radości i zachwytu nie mogłem się nadziwić temu czasowi, który już był rekordem i wiedziałem, że już nic nie mogło mi odebrać życiówki. Przekraczając pomiar 40 km z radości i zachwytu krzyknąłem - kurde idę na rekord i jeszcze bardziej przyspieszyłem. Ostatnie te 2 km już biegałem oprócz tego zrywu normalnie oraz przed końcem kawałek przyspieszyłem. Gdy widziałem tabliczkę 42 km, to wtedy jeszcze mały sprint przebiegłem, ale niestety źle był oznaczony i do mety nie udało mi się sprintem biec. Za to na metę wbiegłem w geście triumfu i poczułem się jak zwycięzca. Na mecie czekał medal dla każdego uczestnika i podchodzę, a tutaj jeden pan powiedział - "Proszę do ładnych pań tutaj obok iść". Też tak zrobiłem i dostałem medal. Chwilkę się pokręciłem i poszedłem do punktu masażystów. Czekałem na mój numerek, bo były numery i ja miałem 164, a jak wchodziłem, to był 133. Gdy była moja kolej, to położyłem się. Wyglądało to jakbym wchodził na stół operacyjny i tam byli specjaliści, którzy wiedzieli co robić. Rozruszyli moje mięśnie i tak było fajnie, taka ulga, że dobrze się czułem. Były nawet małe kłopociki, bo nie mogli mnie rozmasować i kilka razy to robili, ale za to skutecznie. Gdy już wymasowali mnie, to trzymali mnie żebym się nie przewrócił i jak było już wszystko ok, to ładnie podziękowałem i poszedłem dalej. Zmęczenie było duże, bo jednak biegałem szybkim tempem jakby nie patrząc, bo uzyskałem czas 03:22:12, czyli 4:48/km, a to już jest ładny wynik. Poszedłem wtedy sobie na trawkę po odpoczywać i po chwili zadzwoniłem do Pauliny i powiedziałem, że już ukończyłem i podałem jej mój czas. Gdy sobie tak siedzę sobie to po chwili spotkałem kolesi, których opisywałem wcześniej, że jeden z nich jest gościem od stronki bieganie.pl i podałem swój czas oni też swój i po chwili poszedłem niedaleko nich posiedzieć sobie na trawce. Po jakimś czasie zadzwoniła do mnie Paulina i pyta gdzie jestem to powiedziałem, że siedzę sobie na trawie. Po małych kłopocikach jakim było odnalezienie się - w końcu odnalazła mnie i mówiłem, że mam pociąg o 16 i chciałem udać się na dworzec, ale było mało czasu i mówię, że nie mam tyle kasy, bo na leki muszę sobie zostawić. Ona powiedziała, że mi wyłoży. Ja powiedziałem, że nie trzeba, bo kasę mam, ale ten pociąg jest drogi i pojadę tym o 22:24 i do tego czasu sobie pokręcę się i czas zleci. Ona jednak napierała i dała mi kilka złotych drobnych, ale już było mało czasu i mówię, że nie mam sił iść taki kawał i zostałem jednak. Następnie spotkałem dwóch panó, z którymi jechałem z Tczewa do Warszawy i stwierdziliśmy, że poczekamy, bo oni czekali na wynik i poczekaliśmy jeszcze na wyniki, ale niestety wyników w klasyfikacji niepełnosprawnych nie było, bo jakieś zamieszanie było i wtedy udaliśmy się do namiotów, gdzie odbieraliśmy wczoraj swoje pakiety startowe i pytaliśmy co z nagrodami i co z naszymi bonami na paliwo. Dostaliśmy odpowiedź, że maszyny zostały wyłączone i drukarka się zepsuła. No to wtedy gdy wyszliśmy udaliśmy się w stronę wyjścia i razem z Pauliną udaliśmy się do pizzeri i mówię, że nie mam za dużo kasy, ale panowie powiedzieli, że nie mam się przejmować, bo za to, że zrobiłeś taki ładny wynik - stawiamy ci. Tam posiedzieliśmy sobie troszkę długo, bo to była fajna taka knajpa na dworzu i był taki fajny stary ustrój. Pizzę, którą jadłem oczywiście nie miała mięsa, ale była cebulowa. Po zjedzeniu pizzy poczułem się bardzo dziwnie i od tego czasu zaczął mnie brzuch boleć. Po około 19-tej godzinie wyszliśmy z tej knajpki i udaliśmy się w stronę dworca. Paulina nalegała żebyśmy busem jechali, ale nic z tego - woleliśmy iść pieszo i w tym momencie Paulina pojechała do domu, a my udaliśmy się na dworzec. Gdy weszliśmy, to można by powiedzieć, że chwilami poczułem się jakbym był na dworcu we Wiedniu. Następnie udaliśmy się do kasy biletowej i kupiliśmy bilety. Do odjazdu pociągu mieliśmy 2.5h, więc poczekaliśmy sobie w takiej herbaciarni czy coś takiego. W każdym bądź razie pojedliśmy to co mieliśmy i rozmawialiśmy sobie o wszystkim. Po godzinie 22 wyszliśmy już powoli na dwór na peron i czekaliśmy na dworcu. Po chwili dostajemy informację, że pociąg się spóźni 110 minut. No to my wróćiliśmy do tej restauracji i posiedzieliśmy trochę i ta informacja nas wkurzyła, bo pociąg, którym mieliśmy wracać z Tczewa do domu, wyjeżdża o 5:58, czyli na spokojnie byśmy zdążyli na niego i to byśmy nie czekali długo. No, ale cóż poczekaliśmy te 110 minut i dostajemy kolejną informację, że pociąg spóźni się jeszcze o 10 minut. A więc razem czekaliśmy na niego 4h. Gdy już przyjechał, to weszliśmy do niego i dostaliśmy taki przedział, że był ludźmi zawalony i byłem bardzo trochę wkurzony, bo nie lubię jak jest tłok, bo wtedy nie idzie wygodnie poleżeć. No, ale nic pociąg ruszył i jechaliśmy prosto do Tczewa bez zatrzymywania się w mniejszych stacjach - stawał tylko w tych większych i to też nie wszędzie. Także przystanków mieliśmy tylko około osiem i się położyliśmy jakoś na siedzeniu i od czasu do czasu się jakoś spało. Po 6h jazdy dojechaliśmy do Tczewa i wysiedliśmy. W Tczewie byliśmy o 7:20, więc pociąg kolejny był o 8:50. Poszliśmy kupić bilety i chciało nam się jeść i poszliśmy do baru i kupiliśmy sobie jedzenie i picie. Poczekaliśmy na pociąg w tym barze sobie i rozmawialiśmy sobie i czas zleciał szybko. Poszliśmy na peron i wsiedliśmy do pociągu, który odjeżdża na Chojnice. Każdy z nas jechał w inne strony - Kaziu do Starogardu, ja do Bytoni a Zbyszek do Czerska. Zanim wysiadałem, to poprosiłem konduktora, aby pomógł Zbyszkowi wysiąść w Czersku. Ja wysiadłem w Bytoni i poszedłem do domu.


Opis wyszedł bardzo długi, ale to dlatego, że dużo się działo. Mam nadzieję, że tekst nie był nudny, ale opisywał to co się wydarzyło.

Jeśli chodzi o ten maraton, to na prawdę odkryłem w sobie dziką moc, która dała mi otuchy i wiary w siebie, że jeśli się chce, to się wszystko da - nawet uzyskać czas, który do niedawna nie był nawet w planach. Kolejny maraton, to już w tę niedzielę - 12 Cracovia Maraton, czy to będzie udany też maraton, czy po prostu nazwę go "parszywą dwunastką". Co będzie to się okaże, ale jak dobrze pójdzie, to i tutaj też może uda mi się dobry czas wyciągnąć. To tyle jeśli chodzi o ten maraton.

7 komentarzy :

  1. Gratulacje za czas. Czasami czytam waszego bloga a szczególnie relacje z biegów. Relacje nie są dla mnie nudne. MOże dlatego, że sam biegam. Maraton może kiedyś przede mną. Powodzenia w następnych startach.

    Pozdrawiam
    Piotr

    OdpowiedzUsuń
  2. Viva Kosa!!!
    Świetny czas, świetna motywacja i świetna relacja jak zawsze :)
    Gratulacje!
    Powodzenia w Krakowie :)

    pozdrawiam

    marian

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla Kosy wielkie gratulacje za to co zrobił. Showman z innej planety. Wykręcił taki czas, a do tego jeszcze cały czas biegł z bluzą przepasaną na biodrach hahaa! Mistrz jest jeden!

    Piotrze ja na tych relacji biegowych wyczekuje jak lata po tej długej zimie! Myślę, że jeśli poznałbyś Kosę osobiście to wtedy dopiero poczułbyś MOC tych jego słów! :) No chyba że się znacie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczerze mówiąc poznaliśmy się kiedyś z "Kosą". zamieniliśmy parę słówek na dwóch biegach. Ja jestem jednak krótkodystansowcem - maksymalnie do 10 km. więc jesteśmy nieco z innej bajki. Nie dałbym rady robić tego co "Kosa" - przede wszystkim ze względu na brak czasu.
    Rozumiem go jednak doskonale i to o czym pisze. Szczególnie że również przeczytałem "Urodzonych biegaczy". Trzymam za was kciuki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mi się wydaje, że znamy się z biegu Szpęgawskiego. Czy dobrze mówię? Czy z innego biegu? Nie pamiętam Piotr.

    OdpowiedzUsuń
  6. Znamy się z biegu Szpęgawskiego i z biegu Kociewskiego dzięki osobie Daniela ze Starogardu. niestety nie mieliśmy okazji powalczyć razem w Gdyni. Zawsze zapisuję się ale zawsze coś wypada i się nie stawiam na starcie. Na biegu Europejskim również mnie nie będzie, ale prawdopodobnie na świetojańskim w końcu zaliczę Gdynię. Dla mnie 10km to prawie górny półap a dla Ciebie dopiero rozgrzewka. gratuluję za niesamowite postępy w szybkości biegania co widać po czasach np. na 10 km.
    Pozdr
    Piotr

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak przypuszczałem, że z tego biegu się znamy. Co prawda jeśli chodzi o biegi, to w ogóle nie robię nic w kierunku szybkości, ale zacząłem robić przed bieganiem i przed każdymi zawodami rozgrzewkę i to mi daje szybkość, bo interwałów ani nic w tym kierunku nie biegam, bo na prawdę nie chce mi się tym bardziej, że zaczynam biegać dopiero o 19 i o 21 jestem w domu. Także biegam po 19 km bez 100m i tylko nabijam kilometraż. Jednak to jest do tego sens, bo biegam treningi pod ultra maratony, bo pierwszy już w czerwcu. Drugi weekend czerwca będę walczył o 147 km, ze Szczecina do Kołobrzegu. Także ja tylko po prostu biegam. Ewentualnie na siłę robię biegi z plecakiem w weekend kiedy biegam więcej km.

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets