W dniu 28.04.2013 roku odbyła się 12 edycja Cracovia Maraton. Jest to jeden z nielicznych, albo i jedyny maraton, gdzie oprócz pierwszej 50 startujących czas startu liczy się nie od strzału startera, ale od momentu przekroczenia linii startu, czyli
linii
pomiaru czasu. Dla jednych jest to korzystne, dla innych znowu niekorzystne. Ten maraton miał na celu sprawdzić jaki jestem wytrzymały i jak sobie poradzę w trzecim starcie w maratonie. Tutaj zadanie miałem utrudnione, bo postawiłem sobie poprzeczkę bardzo wysoko, gdyż tydzień temu w Orlen Warsaw Marathon wykręciłem życiówkę osiągając czas 03:22:12.
teraz postanowiłem sobie, że tutaj też muszę dobrze wypaść, bo to jest mój drugi maraton, liczący się do Korony Maratonów Polskich. Pierwszy był w Dębnie, gdzie poszło mi dobrze i byłem bardzo zadowolony. Tutaj było też dobrze, ale zanim o tym, to jak to było piszę poniżej:
Był ranek 27.04.2013 roku, gdzie wstałem bardzo szybko, bo już o 5:30 i będąc dzień wcześniej przygotowany wstałem sobie wcześniej, żeby na luzie się umyć i najeść. W momencie, gdy sobie jadłem, to też chwilę na kompie posiedziałem, czego dowodem tego jest mój wpis na facebooku. Następnie wziąłem ostatnie 3 rzeczy jakie chciałem wziąć, czyli papier toaletowy, poduszka i śpiwór. To są rzeczy, które zawsze biorę na maratony. Tym razem ta ostatnia rzecz była zbędna, ale lepiej mieć zawsze w zanadrzu. No i tym razem udało mi się jechać do Krakowa z ludźmi, których właściwie dobrze nie znałem, ale poznałem i nie żałuję. Byli to Zenon Hartuna, jego żona Gosia, Arek Zając i Kazimierz "rejestrator" (nazwałem go tak właściwie teraz, bo gość jest taki dobry z rozpoznawania tablic rejestracyjnych samochodów - co byś nie spytał, to wie wszystkie skróty rejestracyjne tablic samochodów). Do Krakowa wyjechaliśmy z Bytoni o godzinie 6:10 nad ranem. Z początku jechaliśmy we czwórkę bez Arka, którego zabraliśmy w Skórczu. No i od tej pory w komplecie jechaliśmy do Krakowa. Opowiadaliśmy sobie różne rzeczy i mówiłem, że startuję jutro w moim 3 maratonie w tym miesiącu, to Arek aż nie mógł z zadziwu wyjść, że chcę jeszcze pocisnąć bardziej niż w O.W.M. [Orlen Warsaw Marathon]. Powiedział, że jak uda mi się poprawić życiówkę z Warszawy, to będę mistrzem. No i jeśli chodzi w sumie o podróż, to za dużo nie będę pisał, bo wiadomo podróż jak to podróż jest nudna, tym bardziej, że się jedzie aż ponad 7h i nic się nie dzieje ciekawego. Co nie znaczy, że siedziałem i nic do nikogo nie mówiłem. Pogadaliśmy sobie, pośmialiśmy się i jakoś ten czas zleciał miło. Na miejscu byliśmy około godziny 16-tej. Najpierw poszliśmy odebrać swoje pakiety startowe, które były bardzo ubogie i wtedy pokręciliśmy się na Błoniach Krakowskich. Tego dnia było bardzo gorąco i obawialiśmy się, że jak będzie tak jutro, to może być ciężko, ale nic bardziej mylnego, bo pogoda się zmieniła jak rękawiczka, gdyż po upływie 4h od przyjazdu zrobiło się pochmurno i gdzieś około 19h zaczął padać lekki deszcz i zastanawialiśmy się, że skoro tak będzie padać i jak opady się nasilą, to będzie ciężko. No, ale nic pojechaliśmy z błoń, do miejsca, gdzie mieliśmy nocleg w Hotelu SPA - żartuję :), ale to było też bardzo fajne miejsce, bo to był Hostel Victoria. Właśnie to miejsce wybrał Arek, gdyż rok temu też tam był, a to musi oznaczać, że jest fajne miejsce i dalekie od centrum miasta. Podjechaliśmy na ulicę Górników 11 i Arek mając wcześniej załatwione wszystko dzwoni do hostelu i wyszła dziewczyna, która się tym właśnie zajmuje. Wszystko już uzgodniliśmy między sobą i zapłaciliśmy 25 zł za dobę, a byliśmy dwie doby, to każdy dał odpowiednią cenę i było ok. Następnie Zenek - kierowca wjechał do środka i wzięliśmy swoje bagaże i weszliśmy do środka dostając dwa klucze - jeden do pokoju i drugi do zewnętrznych drzwi. To była bardzo fajna miejscówka na nocleg. Miejsce było bardzo fajne i chłodne, co nas cieszyło, bo ja nie lubię jak jest za gorąco. Zresztą nikt z nas nie lubi tego. No i gdy już się ogarnęliśmy i rozpakowaliśmy, to wtedy wtedy zjedliśmy jakieś jedzonko i ja poszedłem pod prysznic. Miejsca było dużo, bo tam były trzy. Jeden z toaletą pod zamknięciem. Drugi był przy wejściu w kabinie i trzeci w osobnej łazience. Kurde jak wlazłem pod prysznic, to nie chciało mi się wychodzić stamtąd, ale dbając o zasady, to używałem wody tyle, żeby starczyło dla wszystkich. Po wyjściu wróciłem do pokoju już odświeżony i jeszcze żarłem jogurta i coś tam jeszcze popijając poweredem. Około godziny 21:30 poszliśmy spać. Dobrze, że wziąłem ze sobą poduszkę, bo mieli tam nisko, a ja lubię wysoko poduszkę mieć. No i położyłem ją pod głowę i poszedłem haśku.
Wstaliśmy szybko, bo o 6 rano. Jednak naszym budzikiem był Arek, który zrobił mnie w konia i powiedział, że zaspaliśmy mówiąc, że jest 7 godzina i zaspaliśmy. A ja mówię - kurde nie zdążę się ogarnąć. Ja nie słyszałem budzika, bo chyba miałeś nastawione co?. Zawsze w domu słyszę i teraz chyba musiałem mocno spać, bo nie usłyszałem go. Arek jednak uspakajając mnie mówił - spokojnie jest 6 godzina, a ja nie miałem budzika nastawione, bo się budzę bez dzwonka. No to podziwiałem go. Ale wtedy ogarniałem się na spokojnie. Ba nawet byłem taki przygotowany, że już wieczorem miałem przygotowany nr startowy przypięty do koszulki. Ze sobą miałem wzięte nawet duże agrafki. Także przygotowany byłem na perfekt, bo niczego nie zapomniałem wziąć. Miałem wszystko co potrzebowałem. No i najedliśmy się. Następnie pakowaliśmy się około 7:30 pojechaliśmy na start koło błoń krakowskich, gdzie niedaleko był start. Zaparkowaliśmy w dobry parking, gdzie nikogo nie było i powoli przygotowywaliśmy się do startu. Zrobiliśmy intensywną rozgrzewkę i powoli udaliśmy się na start. Pogoda była zła. Było bardzo zimno i wiał na dodatek dosyć silny wiatr, który potęgował odczucie chłodu. No ale nic ruszyliśmy w drogę. Poszliśmy do miejsca startu i na miejscu byliśmy kilka minut przed startem. Ustawiałem się z balonikami na 3:15, ale było bardzo ciasno i ciężko było się dostać, gdyż już było za późno na ustawianie się. Toteż była swego rodzaju nerwówka, ale jakoś opanowaliśmy sytuację. Każdy poszedł w swoje umiejętności - ja poszedłem na 3:15, Arek na 3:30, Zenek do przodu do pierwszej linii, a Kazik na koniec na 4:30. Start był najpierw niepełnosprawni na wózkach. Wtedy pół minuty później startowaliśmy my biegacze. Włączyłem stoper w telefonie. Głupotą było jego branie. Mogłem go zostawić, bo mi tylko przeszkadzał. Start był dobry, bo nawet dogoniłem baloniki na 3:15, bo mi odbiegli i po chwili dogoniłem ich. Od tej chwili biegałem z nimi. Początek był bardzo dobry i czułem się świetnie. Na prawdę nic nie zapowiadało tego, że może coś nie pójść. Aha tutaj się mylę, bo pogoda była utrudnieniem. Wiał bardzo silny wiatr, który na prawdę chwilami dawał o sobie znać coraz bardziej, gdy biegliśmy na północ części trasy. Jednak biegało się jak na razie dobrze, bo to był bardzo dobry pacemeker pocieszał wszystkich podawał czas jakim lecimy. Ogółem podawał statystyki i było bardzo fajnie. Przy każdych punktach odżywiania i odświeżania musiałem doganiać innych, gdyż zawsze to mnie spowalniało, ale było dobrze i zawsze było ok. Radość była ogromna, gdy w połowie trasy uzyskałem czas 01h 37m 29s, czyli na półmaraton bym pobił swój rekord. Pisząc teraz ten tekst jest mi bardzo żal tego, że nie udało mi się wytrwać do końca tego wyniku. No właśnie, gdy już byłem dobrej myśli, że jeszcze trochę i już będzie wszystko ok. Właśnie od 24 km poczułem mocne skórcze brzucha jakbym coś jadł niedobrego i jakbym coś ciężkiego jadł, ale jadłem dobrze pilnując dokładnie, to czego jem. Wtedy musiałem niestety przez chwilę iść, bo ból był ogromny. Poszedłem do toalety i straciłem sporo czasu. Ta chwila była taka bolesna, że już myślałem, że gorzej być nie może, bo już chciałem zakończyć bieg, bo straciłem dużo czasu i to była ciężka dla mnie chwila. Jednak pomyślałem o Scottie Jurku i mówię sobie - Jurek by się nie poddał i ja też się nie poddam. Wtedy moja walka już nie miała znaczenia, bo już olałem to całkiem, znaczy może nie tyle olałem, że bałem się kolejnego bólu brzucha i biegłem wolniej. Strata była ogromna, bo już straciłem dobre miejsce i wyprzedzało mnie sporo ludzi, więc byłem bardzo podłamany. Najgorsze było jeszcze to, że skręcając w baaaardzo długą prostą zaczęły się schody, czyli przeklęty tego dnia zimny wiatr wiejący w twarz. Zmęczenie było ogromne. Bolało mnie wszystko. Kolana uginały się ze zmęczenia. Czułem się tak samo jakbym szedł po maratonie 30 km pieszo. Kolana bolały strasznie i od razu powiedziałem sobie - jednak to było za dużo tyle maratonów, ale nie poddawałem się i biegłem wolniej, ale jakoś biegłem. Kibice mnie poderwali do biegu, ale ja jakbym był całkowicie wyłączony. Czułem się jakbym był w innym świecie, jak ktoś kogo nie było. Nic do mnie nie docierało. Kilometry mijały tak powoli jakby jeden z nich trwał godzinę. Byłem okropnie zmęczony. Jednak po jakimś czasie odczułem coś fajnego. Poczułem, że jakbym czuł się lepiej i powoli zacząłem przyspieszać. Czyżby to było jakieś olśnienie? Czy może zmyłka taktyczna? Niestety okazało się to drugie. Biegało się nadal źle. Mijałem 37 km i mówię sobie jest jeszcze tylko 5 km, ale to było piekielne 5 km. Jednak było dla mnie pocieszeniem, że do 39 km-tra nie wyprzedziły mnie pacemekerzy 3:30. Nadzieje zostały rozwiane po 39 km-trze, gdzie patrzę, a tutaj lecą pacemekerzy z czasem 3:30. I mówię kurde jak tak dalej będę biegł, to mnie wezmą jeszcze
pacemekerzy
3:45 i to będzie wtedy totalna porażka. Walczyłem z okropnym bólem i ze wszystkim co było okropne - nawet te myśli, które mnie gnębiły, że nie jest dobrze, ale nie poddałem się. Pobiegłem do końca. Gdy widziałem już metę, to przyspieszyłem ile sił w nogach i z podniesionymi rękoma wbiegłem na metę z czasem 03:32:33. Poszedłem zaraz po picie oraz na masaż. Ustawiałem się w kolejkę, ale było dużo ludzi, więc kazali mi iść dalej. No i widziałem, że jest wolne miejsce poszedłem jako pierwszy do kolejki, gdyż już jedną osobę masowali. Ja grzecznie poczekałem na swoją kolej i do mnie dołączył jeden pan, który myślał, że go pytam o kolejkę, ale gdy już mój poprzednik był już obsłużony, to wtedy była moja kolej, ale ten pan zdejmował już buty, ale wolontariusze powiedzieli, że ja byłem w kolejce i weszedłem na stół i zapytali mnie co masować, powiedziałem, że uda. No i przystąpili do zadania. Było tak dobrze, że myślałem, że zasnę tam, ale od czasu do czasu łapały mnie skurcze w stopie. Połaskotali mnie i ból przechodził. To było fajne po raz kolejny uczucie. Co jakiś czas ból wracał, ale było bardzo dobrze. Jednak wydaje mi się, że lepiej było w Warszawie, ale oczywiście, że tutaj nie krytykuję tych co mnie masowali, bo też dzięki nimi szybko doszedłem do siebie i poczułem, że mógłbym biec jeszcze. No i gdy już było wszystko ok, to ubierałem buty. Jednak łapały mnie kolejne skurcze, ale nie poddałem się i ubrałem buty i podziękowałem grzecznie i wyszedłem. Po warszawskim maratonie też mnie łapały skórcze po masażu, więc było ok, ale oczywiście, to już nie były tak mocne jak te, które bym miał bez masażu np na maratonie solidarności. Gdy wyszedłem z obiektu stadionu Wisły Kraków, to poszedłem wtedy na jedzenie i o dziwo spotkałem koleżankę, z którą jechałem do domu z Dębna, co było ich kilku i się śmieli ze mnie. Fajnie się z nimi jechało. No i opowiadałem jej, że tydzień temu byłem w Warszawie na maratonie i wykręciłem życiówkę. Podziwiała mnie bardzo i zdziwiło mnie to jak do mnie mówiła, że uwaga - chce ode mnie autograf!!!!!!!!!!!!!!!! Zwariowałem w tym momencie. Jak można brać autograf od kogoś, kto jest amatorem w biegach, jestem tylko jednym z wielu osób, które biegają. Równie dobrze mogłaby powiedzieć, że weźmie autograf od innej osoby, ale wg niej musiałem czymś wyjątkowym się wpisać w jej pamięć. No i poszliśmy w swoje strony i powiedziałem, że spotkamy się w Gdyni i wzięliśmy do siebie numery telefonów. Wtedy ja szedłem po jedzenie. Rozdawali żurek i ciepłą herbatę. Byłem bardzo głodny i było mi bardzo zimno. Dlatego bardzo szybko zjadłem i poszedłem od razu w stronę samochodu. Kawałek drogi był, więc szedłem przez błonie na szago. Gdy szedłem sobie to dzwonił do mnie telefon i odbierałem gratulacje od kuzyna Rafała. To było dobre, że ktoś zadzwonił do mnie, bo było mi zimno, ale jakoś to znosiłem. Rozmawiałem przez telefon i przez pomyłkę szedłem nie w tę stronę, ale kawałek w inną stronę, ale daleko nie odszedłem i najwyżej jakbym za daleko wyszedł, to bym poszedł dalej trochę. No i gdy doszedłem do samochodu, to fajnie się poczułem, że mogę odpocząć. Zimno było i po chwili dopiero przebrałem się i wsiadłem do samochodu. Po chwili do samochodu przyszli Arek i Kazik, bo Zenek był już w samochodzie z żoną. Wtedy zdecydowaliśmy, że idziemy na Wawel. Poszliśmy sobie pozwiedzać. Było zupełnie zielono, wszystko było tak pięknie zielone, jakby to było lato. Troszkę się rozgrzaliśmy i było już lepiej. Park koło Wawelu był przepiękny i prześliczne drzewa i Mangolie no i przepiękny Buk Syberyjski oraz tak bardzo zielono i tak pięknie, że aż po prostu wspaniale. Jednak najpiękniej było na Wawelu, gdzie był pięknie ozdobiony ogród, w którym rosły przepiękne białe tulipany, które uwielbiała Dama Prezydenta, czyli Maria Kaczyńska. Byliśmy w środku, gdzie byli pochowani no i tam też było pięknie. Na prawdę warto było zwiedzić Wawel. Było tam przepięknie. Ten kto był wie najlepiej. Gdy już pozwiedzaliśmy, to wtedy wracaliśmy w stronę błoń. No i mówimy dla beki sobie, że idziemy, może jeszcze dostaniemy żurka. No i faktycznie dostaliśmy. Ja zjadłem nawet dwie porcje. Gdy już byliśmy najedzeni, to poszliśmy w stronę samochodu i pojechaliśmy do naszego hostelu. Gdy wróciliśmy, to ja poszedłem pod prysznic i znowu odczułem uczucie świeżości. Wtedy jadłem jeszcze coś i po 21 poszliśmy spać, oczywiście reszta też poszła pod prysznic i po godzinie 21 poszliśmy spać. Plan był taki, że wyjeżdżamy o 7:30, dlatego wstajemy o 6 rano. No i też tak zrobiliśmy. Wstaliśmy dobrze. Ja wyspałem się i poszedłem zaraz pod prysznic. Wtedy coś zjadłem. Mówię sobie, trzeba korzystać z prysznica póki jest. No i wróciłem i poszła reszta i wtedy o 7:28 wyjechaliśmy z Krakowa do domu. Zostawiliśmy klucze w pokoju, bo było bardzo rano, że nie budziliśmy właścicielki i pojechaliśmy. Z racji, że byliśmy wcześniej rozliczeni, czyli w sobotę, to było wszystko ok. Podróż była ciekawsza niż do Krakowa. Co prawda była gorsza, bo były większe korki, ale z racji tej, że miałem ze sobą książkę Jedz i Biegaj Scotta Jurka, to przeczytałem te strony, które miałem do przeczytania. Gdy skończyłem czytać, to byliśmy jeszcze daleko od domu. Jednak to nic nie szkodzi i jakoś ten czas sobie leciał. Dojechaliśmy do Bytoni, to poprosiłem, żeby mnie wysadzili przy sklepie. Gdy wysiadłem, to podziękowałem i było bardzo fajnie. Zanim doszedłem do sklepu, to z okna rozmawiała ze mną Ewelina Kozłowska pytając jak mi poszło, to powiedziałem co i jak i powiedziałem, że dosyć dobrze i że było gorzej niż tydzień temu i że było ciężko. Wtedy wszedłem do sklepu i zrobiłem zakupy. Ze sklepu poszedłem do domu i było dobrze. I tak to właśnie minął te czas zawodów.
Na zakończenie chciałbym podkreślić kilka ważnych informacji. Pierwsza, to ta, że nigdy nie ma co stawiać na wynik, bo można się bardzo przeliczyć. druga, to ta, że poszedłem na ryzyko startując w trzecim maratonie w tym miesiącu. No i ostatnia, to, że jestem bardzo szczęśliwy kończąc 5 maraton w swoim życiu oraz trzeci w jednym miesiącu. Teraz tylko dobrze przygotować się odpowiednio na dyszkę w Gdyni i spróbować pobić swoją życiówkę. Mam nadzieję, że to się uda i że będę po raz kolejny zadowolony z tego co tak bardzo uwielbiam, czyli bieganie.
wtorek, 30 kwietnia 2013
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
0 komentarze :
Prześlij komentarz
Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)