czwartek, 21 lutego 2013

Wirtualny człowiek

Dawno nic tu nie pisałem i zaraz wyjaśnię dlaczego. Część z was już wie dlaczego, ale część nie wie, dlatego czuję się w obowiązku usprawiedliwić. Otóż rzecz prozaiczna. Miałem awarię komputera. No właśnie, niby rzecz prozaiczna, ale w gruncie rzeczy nie tak prozaiczna, zwłaszcza jeśli...



nie ma się pracy (nie mam pracy) i nie ma się pieniędzy na naprawę komputera. Właściwie sam komputer mi nie nawalił, lecz system, ale w sumie to na jedno wychodzi. W każdym bądź razie przez miesiąc nie mogłem korzystać z komputera. Jedni mogą się obyć bez telewizji, inni bez kontaktu z drugim człowiekiem, są tacy co nie jedzą czekolady, inni gardzą karierą i tym podobnymi farmazonami. Otóż co do mnie, mogę chodzić w przetartych wypłowiałych ciuchach, nie mam samochodu, nie czuję potrzeby jego posiadania, nie muszę być najmądrzejszy, najładniejszy, itp., ale komputer... no cóż, komputer to jak brat. Może lepiej jednak użyć
słowa... nałóg. Smutnie to brzmi, ale po awarii mojego wielkiego brata (stary, kaszlący, ale cierpliwy, wiernie mi dotąd służył i nie narzekał), poczułem straszną pustkę, złapałem popularnie mówiąc doła.
W tym momencie musiałem sobie zadać pytanie - na ile jestem jeszcze prawdziwym człowiekiem, a na ile już tylko wirtualnym. Musiałem w końcu pogadać ze sobą, ale tak naprawdę, a nie w żartach i to okazało się sprawą poważną i dość denerwującą. Odpowiedź była trudna, a raczej trudno było się skonfrontować z nią - no tak w znacznym stopniu byłem już tylko wirtualnym człowiekiem, mającym coraz mniej czasu dla
rzeczywistej rzeczywistości. Coś trzeba było zrobić z tym wolnym czasem, który do tej pory głównie poświęcałem mojemu kochanemu komputerowi. No więc zacząłem czytać więcej książek i więcej skupiłem się na bieganiu, choć na początku dół był tak wielki, że parę kilometrów człapania w śniegu i do domu. Jak
tu wygrać harpagan z taką formą i przede wszystkim z takim nastawieniem do sprawy? Takie właśnie mniej więcej myśli mnie prześladowały i to w każdym aspekcie życia, nie tylko związane z bieganiem. Minął tydzień, dwa, jakoś mi się wszystko ułożyło, mam nadzieję, przewartościowało.

I teraz sprawy wyglądają tak, jeśli chodzi o moje podejście do priorytetów: komputer dobra rzecz, ale trzeba umieć umiejętnie z niego korzystać, aby nie stał się naszym panem, a my jego lokajami. Powiedziałem sobie: koniec z czytaniem głupawych artykułów internetowych na temat powiększania biustu przez celebrytki do rozmiaru E, a nawet F, z kim zerwały, a z kim teraz się spotykają albo która ma najładniejsze pośladki i że na pewno nie jest to botox ani silikon (nie rozróżniam jednego od drugiego, więc na wszelki wypadek użyłem obu słów). Komputer do pisania książek, komunikowania się w sprawach ważnych, wypowiadania się na forach InO. Jak ktoś umie z komputera umiejętnie korzystać, to niech korzysta. Ja chyba nie za bardzo umiem, więc postaram się uważać i korzystać z niego mądrze. Nie podoba mi się rola człowieka wsysanego przez czasoprzestrzeń. O, to dobre słowo. Bo zbyt często miałem takie właśnie uczucie, jakby jakaś gigantyczna ssawka próbowała odessać mnie z powłoki cielesnej. Albo gigantyczna huba na mnie wegetowała. Mentalny rak psychożerca. Chyba uporządkowałem sobie pewne rzeczy w tym sensie, że wiem bardziej co jest mi do szczęścia potrzebne naprawdę, a co tylko pozornie.

Oczywiście jest jeszcze druga strona medalu albo raczej druga możliwa interpretacja zaistniałych zdarzeń.
Zwyczajnie - przykre następstwa biedy. Człowiek, który ma pracę może sobie pozwolić na większe lub mniejsze luksusy, może się rozwijać szerokotorowo. Może pójść do sklepu, kupić sobie takie buty albo może nawet jakieś lepsze, może pójść do restauracji i zamówić danie, na jakie ma ochotę, i mogą to być nawet homary lub ryba faszerowana smażonymi pomidorami. I czuje zadowolenie z poznawania nowych aspektów rzeczywistości. Jest człowiekiem bogatszym o nowe doświadczenie. A człowiek biedny co może? Może sobie tylko popatrzeć na to jak inni konsumują świat, bo nawet starego komputera nie naprawi. Bo na to też trzeba mieć pieniądze. Nawet muzyki nie posłucha, bo komputer służy w domu jako jedyny odtwarzacz sensownej muzyki (u mnie tak jest). Tak więc, co zrozumiałe i logiczne, bieda wyklucza człowieka z życia i jest to fakt, a nie jakaś fanaberia. Przecież na podróże do znajomych też trzeba mieć pieniądze. Tym optymistycznym akcentem mógłbym zakończyć ten wywód. Ale nie zrobię tego. Dopóki moje buty do biegania nie staną się idealnie dziurawe (to znaczy powierzchnia całkowita dziur nie wyniesie 100% powierzchni butów), i nie wyję wszystkich pędraków spod kory okolicznych drzew (na całe szczęście kranówka w Gdańsku jest zdatna do picia), będę trenował ile wlezie. Bo w końcu trzeba tego harpagana wygrać. Ile można go nie wygrywać? To już będzie chyba ósme podejście do dziada. No i z Kosą trzeba będzie powalczyć w maratonie solidarności. Bo skoro on daje radę na kapuście, to ja dam radę w dziurawych butach oraz żywiąc się korzonkami i robalkami (worms - z angielskiego).

P.S. Obrazka tym razem nie wstawiłem, bo nowy stary system, jaki zainstalowałem (Windows 2000) uniemożliwia mi wstawianie postów na blogu. Pisałem więc z kafejki, gdzie z kolei nie mam możliwości wstawiania obrazków, bo nie mogę tu nic zapisywać na pulpicie. Zaraz by mi mandat wlepili i wychłostali publicznie.

4 komentarze :

  1. Krzysiek trzymam za Ciebie kciuki i szczerze wierzę że ten Harp będzie należał do Ciebie.
    Widzę że mimo ciężkich warunków jest silna motywacja, co nie może pozostać bez jakiegokolwiek sukcesu.
    A fakt istnienia wirtualnego człowieka jest jak najbardziej trafny i tyczy się niestety wielu z nas. Ileż bym dał żebym mógł obejść się bez mediów żyjąc spokojnie gdzieś w Bieszczadach na jakimś zaścianku- całkowicie odcięty od ludzkości pozostawiony sam sobie.
    Może wtedy wirtualny człowiek miałby szanse zniknąć, a życie można by poświęcić czemuś bardziej wykwintnemu czym może jak najbardziej być bieganie w naturze.

    pozdrawiam życząc wytrwałości

    marian

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie Krzysiek święte słowa! U mnie jest coś takiego, że jeżeli opuszczam bieganie, to tylko dlatego, że coś sobie ubzdurzę "a dzisiaj nie biegam, bo muszę w komputerze coś zrobić". Jednak skoro teraz są duże zaspy, to o dziwo dostałem takiej chęci do biegania, że szok, aż sam sobie się dziwię. Myślę, że już nie będę opuszczał biegania. Natomiast bieganie w 100% naturalnych warunkach jest czymś, co się każdemu biegaczowi marzy. A jeśli chodzi o biedę, to jesteśmy na nią - tak jakbym użył źle tych słów, ale są prawdą - jesteśmy skazani, ale wolę być biedny i żyć szczęśliwiej niż być bogatym i mieć przerąbane, bo ja mówię tak - kto ma sporą kasę i kto jest biznesmenem ten jest oszustem i krętaczem (oczywiście nie mówię, że wszyscy, bo są ludzie na prawdę wyjątkowi i jakby co to nie obrażając ich, ale reszta, to k***y i złodzieje). Dlatego bądźmy sobą i cieszy się z tego co mamy, a nie rozpaczajmy tego czego nie mamy, bo czy bogaty człowiek podróżuje na stopa.Nie! Bynajmniej większość nie, bo wolą sobie spać w hotelach. Natomiast my jesteśmy ludźmi wyjątkowymi i mamy "lepsze" warunki niż ci bogaci, bo my możemy zobaczyć cały świat, a oni? - Tylko te bogate miejsca, tam gdzie "pasują". Dlatego, życzę Ci Krzysiek abyś wygrał tego Harpagana i pokazać, że nie tylko zawodowcy wygrywają, ale i każdy może!

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak to już niestety jest, że istnieje taka głupia spirala, z której nie sposób się wydostać. Jak ma się pracę to ma się jakieś tam pieniądze ale nie ma się czasu. Jak nie ma się pracy to czasu wolnego jest aż nadto, tylko ogranicza nas brak pieniędzy. I tak źle i tak niedobrze.

    Mi teraz też czasem jest ciężko wszystko pogodzić. Tyle rzeczy by się chciało a czasem po prostu brakuje czasu, czasem brakuje sił.. Ale nie ma się co łamać tylko trzeba coś robić i się nie przejmować.

    A komp to pożeracz czasu. Najlepiej przy kompie wyznaczyc sobie jasne granice: robię to tamto, wchodzę tu i tu, sprawdzam to i koniec. Żadnych pierdół których w necie pełno.

    Taki mój kumpel mówił że "dzisiaj nauczyć się grać na gitarze to żaden problem, w necie pełno jest filmików, nut, tabów wszystko masz jak na tacy podane, tylko się uczyć. A kiedyś słuchałeś kawałka i musiałeś sam do wszystkiego dochodzić krok po kroku" No i tak sobie myślę, że niby wszystko dziś w necie jest i niby jest milion razy łatwiej ale przez to taka nauka na gitarze już tak nie procentuje. Bo nad tym trzeba siedzieć, myśleć, spędzić długie godziny, do wszystkiego najlepiej dochodzić samemu. To chyba jednak lepiej z dala od kompa!

    OdpowiedzUsuń
  4. Też tutaj dodam, że mistrzem jest się nie wtedy jak od kogoś się uczysz (w pewnym sensie tak), ale dochodzisz do tego samemu. Twój organizm to musi być jak "królik doświadczalny", wiesz wtedy czego możesz od siebie wymagać
    i na co jesteś jeszcze zdolny. Po prostu trzeba się uczyć od siebie samego.

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets