sobota, 5 stycznia 2013

Podsumowanie roku 2012


Koniec roku to zwykle czas podsumowań. Naturalnie u nas, jak zwykle jest na odwrót i to początek roku jest czasem podsumowań. Tradycyjnie już (po raz piąty!) styczeń zaczynamy od podsumowania zeszłego roku. Te podsumowania piszę się bardzo fajnie. Trzeba wrócić do tych minionych wydarzeń, w sumie nie tak odległych bo co to tam jest ten jeden rok. Tym fajniej się to pisze jeśli w całym roku działo się dużo i wiele fajnego. Jak wiecie my robale nie znosimy zastoju i lubimy jak dzieje się i kręci cały czas. To tak nas stworzyła natura - atomy non stop się przemieszczają, wirują i kręcą się gdzie popadnie. Tak też właśnie my musimy cały czas ładować się kosmiczną energią i czerpać ją z czego tylko się da!

Ten rok był jednak nieco inny niż pozostałe. Zresztą, przecież każdy rok jest inny. Bo wszystko się zmienia no i zmieniamy się też my. Zmienia się star worms i w tym roku myślę, że było to dość mocno widoczne. 

Ależ z tego wyszła sentymentalna gadka! A wcale nie tak miało być! Bo przecież ten rok był... no dobra niech będzie, ten rok był jak wytrawny biegacz. Najpierw wystartował spokojnie, nawet ospale, by z każdym kolejnym dniem i tygodniem nabierać rozpędu i wiatru w żagle (eee to już nie biegacz, a jacht jakiś!) aż w końcu pięknym sprintem wbiec na metę! O, tak właśnie było! Dobra, trochę pokręciłem, ale i tak wiecie o co chodzi. 

To wtedy tradycyjnie już, miesiąc po miesiącu przedstawiamy najważniejsze wydarzenia z życiu star wormsów. Żeby było weselej tym razem uzupełnimy ten wpis o kilka zdjęć z tych fajnych momentów 2012! Uwaga ostrzeżenie zawartości, długości!
Tekst wyszedł taki długi jak najdłuższy wąż ale może ktoś go łyknie w całości :) Kosa również dopisał do tekstu swoje podsumowanie roku (czyt. podsumowanie biegania w tym roku). Jego tekst wyróżniony jest kolorem i czcionką, wiecie o co chodzi:)


Rok 2012 zaczął się bardzo ospale. Normalnie nowy rok zawsze witają fajerwerki, ale jeśli chodzi o nas to w styczniu obyło się bez fajerwerków w star worms. Zimowy sen zmorzył wszystkich i trwał tym razem dość długo. Ja zacząłem nową pracę i nie potrafiłem na nic dobrze zagospodarować czasu i brakowało mi też na wszystko sił. Nie działo się absolutnie nic ciekawego w życiu star worms, no może pomijając koncert mojego nowego (wtedy nowego) zespołu MOTA podczas WOŚP. Jak zwykle mogłem liczyć na wsparcie robali, którzy kibicowali mi podczas grania. A oprócz tego to odbywała się trzecia edycja zimno, bardzo słaba edycja trzeba dodać. Już przed tym pucharem wiedzieliśmy, że idea na ten moment się wypaliła i mieliśmy rację. Teraz tej zimy to się nawet zastanawiałem czy to jest teraz 3 czy 4 edycja:) takie cieńkie było to zimno w zeszłym roku. No i trzeba powiedzieć tutaj o bieganiu. Kosa wystartował jak z procy w nowym roku. Zaczął biegać, dużo i długo. Coraz więcej i więcej. Bardzo się zmobilizował i trwało to cały rok.
Rok 2012 zaczął się dla mnie kapitalnie, jeśli chodzi o bieganie. Już pierwszy miesiąc był rekordowy, jeśli chodzi o ilość km w miesiącu. Wybiegane 260 km, nie było przypadkiem, ale motywacją do tego, co zapowiadało się w tym roku - zamierzałem za wszelką cenę wystartować w maratonie, gdzie odległość wynosi 42.195 km. Pomimo iż miesiąc był super, to początek był słaby, jeszcze przez kilka pierwszych dni miesiąca odczuwałem zmęczenie, ale się nie poddawałem - biegałem dalej. 27 stycznia jeden czas na 10 km ze średniej czasowej był poniżej 5 min/km i wyniósł 49m 4s, czyli 4:54/km.


Po słabym styczniu przyszedł równie mizerny luty. No może delikatnie lepiej wyglądał. Bo coś tam się ruszyliśmy w końcu. Kosa i ja byliśmy razem z PBTowcami na zebraniu pomorskiej komisji InO (Kosa błyszczał na zebraniu w roli herbaciarza), a potem Beata i ja zrobiliśmy plakat i kalendarzyki do kolejnej edycji PBT. Beata ostro wzięła się za naukę obsługi fotoszopa w tym czasie i plakat wyszedł nam najlepszy jak do tej pory. I w ogóle Beata zimą dużo się przyuczyła jeśli chodzi o PS i teraz jest już na prawdę niezłym graficiarzem komputerowym! Tak poza tym to byliśmy na dwóch koncertach jeszcze - jednym takim tam w Śliwicach, a drugi koncert był w Człuchowie i tam to nam aż laczki spadły od ciężaru tej muzy! A no i był jeszcze kolejny występ mojego bandu na rozpoczęciu sezonu motocyklowego w CzW. A Kosa dalej biegał.
Luty niby najkrótszy miesiąc, ale jeśli chodzi o bieganie, to strata do stycznia wynosiła zaledwie 8 km, czyli mniej niż mój zwykły trening, gdzie biegam po 10 km. W lutym miałem więcej biegów ze średnią poniżej 5 min/km, a dokładniej 3 takie udało mi się przebiec - 7 lutego, 13 lutego oraz 24 lutego. A więc luty też był bardzo obfity w bieganie.


Marzec to w końcu jakieś przejaśnienia na szarym niebie jakim było przez zimę SW. Wystartował w końcu PBT. Na bielowszczaku byłem ja razem z Zidkiem i fajnie wystartowaliśmy. W ogóle sezon PBT zaczął się ciekawie i taki był aż do końca. A tego samego dnia zaliczyliśmy jeszcze Manewry w Rytlu, do składu doszła jeszcze Beata. I tam wreszcie zdjęliśmy tą klątwę słabych występów i wypadliśmy na prawdę nieźle. Już w ogóle zdumiewała nas wtedy Beata, która biegała aż do samego końca. Tylko że tam nam pokręcili w wynikach i był niedosyt. W marcu myśleliśmy już też powoli o zbliżającym się harpaganie w Czarnej Wodzie. Ale przygotowań do niego było zero. ZERO. Kosa biegał, biegał, biegał. Ja tam też coś biegałem ale on to jak dynamit!
Marzec był miesiącem szybkiego wybiegania, bo już początek marca był obficie biegowy w czasy poniżej 5 min/ km. Od 3 - 7 marca, czasy były poniżej 5 min/ km. W marcu zbliżyłem się do rekordowego miesiąca stycznia, gdzie miałem tych km 258. Marzec był ostatnim miesiącem przed zimą, gdzie nie brałem udziału w zawodach. Od kwietnia zacząłem jeździć na różne zawody biegowe.


Te trzy zimowe miesiące to była okropna hibernacja z naszej strony. Mam tu na myśli nas jako star worms. Wspólne działania zeszły do absolutnego minimum. Było ich zdecydowanie za mało. A na wspólnych działaniach opiera się star worms. Za mało było star worms! Na szczęście cały czas wszyscy razem spotykaliśmy się. Najczęściej u Gosi w Gdyni, podczas weekendowych studiów. W tamtym okresie to bardzo często u Gosi gościliśmy i było jak zawsze wariacyjnie i wesoło! To wszystko odbiło się na naszym blogu. Jeszcze nigdy od kiedy go mamy, nie funkcjonował on tak słabo. Mało pisania, mało postów, mało wydarzeń. Niestety ale tak było.


Wreszcie nadeszła wiosna czyli kwiecień. To był zawsze dobry czas dla nas. Dobry bo w kwietniu zwykle zaczynają się przygotowania do Wormsaka. Takie podchody bardziej i pomysły, ale coś tam ruszamy. Bo organizacja to zawsze na ostatnią chwilę jest, minuty wręcz :) Ten kwiecień był taki sam jak kwiecień rok temu, dwa lata temu, trzy lata temu. Upłynął on pod znakiem Wormsaka! Nie trzeba chyba dodawać że był to super spędzony czas. W tym miesiącu miało miejsce jeszcze jedno przełomowe wydarzenie czyli H43, na którym wystartowaliśmy w superowej, ekstra mocnej paczce! Był Krzysiek, Plichcik, Filip, Piotrek, Czępa oraz ja. Wszyscy po bólu i mękach ukończyliśmy! Dla Kosy była to historyczna chwila bo ukończył on Harpagan po raz pierwszy! Ja zaliczyłem dublet! Nie samymi marszami jednak człowiek żyje. Znaleźliśmy sobie nowe hobby - postcrossing czyli wysyłanie pocztówek ludziom z całego świata! W tą zabawę najmocniej wkręciły się dziewczyny, a szczególnie Gosia, która na dzień dzisiejszy ma chyba już cały karton pocztówek z różnych zakątków globu. Na koniec dodam że... Kosa ciągle biegał, jeszcze więcej i jeszcze mocniej. Miesiąc kwiecień, to miesiąc startów w zawodach oraz mniejszego biegania i nie było nawet szybkich biegów - mam tu na myśli czasy poniżej 5 min/km. Nie liczę oczywiście zawodów, gdzie czasy poniżej 5:00/km są obowiązkiem na krótkie odległości. W Kwietniu zrobiłem tylko 128.309 km, z czego 15.8 km są z zawodów. No i tak: 14 kwietnia byłem na drugich w życiu i na pierwszych zawodach na odległość 5.8 km. Poszło mi bardzo dobrze jak na pierwszy raz i byłem zadowolony z tego, że wziąłem udział w pierwszych zawodach tutaj w okolicy. Zająłem 237/379 miejsce z czasem 26m 42s. Był to fajnie spędzony czas i w końcu zacząłem na zawody jeździć. Drugą imprezą na jaką wystartowałem, to był nieszczęsny Harpagan (jak do tej pory). Nigdy nie udawało mi się ukończyć Harpagana. W Kościerzynie miałem idealną okazję by tego dokonać i bym miał motywację by dalej się w to bawić. No, ale nic mówię spróbuję, jak teraz nie ukończę, to nie będę już na Harpaganach startował. Jednak Harpagan w Czarnej Wodzie okazał się triumfalny i udało mi się wreszcie go ukończyć, jednak i tak z Dżekim nie miałem szans już, bo Dżekiego to był 2 ukończony Harpagan, a mój zaledwie pierwszy. No, ale nic zobaczymy jak pójdzie na jesiennym Harpaganie. Póki co miesiąc kwiecień był miesiącem bardzo udanym, pomimo iż biegania było mało.





Maj to ciągle wormsak. Wormsak i jeszcze raz Wormsak. Najpierw przygotowania które wkroczyły w fazę alfa. Chyba najlepsza organizacja z naszej strony jak do tej pory. Siedzenie do późnych godzin nocnych, wręcz porannych. Wspólne obrady, wypady w trasę, wspólne kombinacje, burze mózgów, pomysły, posiłki (ahh te pizze), wariacje, wspólna praca. To wszystko wyglądało pięknie. W przygotowaniach po raz pierwszy od istnienia wormsaka... nie uczestniczył Kosa... Zajęty był oczywiście bieganiem. Najpiękniejszy miesiąc maj! Tak można zanucić jedną pieśń o Marii, bo miesiąc maj był jednym z udanych miesięcy tego roku. Wystartowałem na dwóch zawodach na 10 km. Pierwszy to XXII Sztumski Bieg Solidarności, w którym poszło mi bardzo dobrze, bo to były moje pierwsze zawody na dyszkę. Zająłem 138/278 miejsce z czasem równym 50 minut. Było bardzo duszno i gorąco wtedy, dlatego nie udało mi się poniżej 50 minut zejść. Drugie zawody, w których brałem udział, to był start w III Kwidzyńskim Biegu Papiernika. Tutaj poszło mi zdecydowanie lepiej niż w poprzednich zawodach. Osiągnięty czas 45m 13s nie jest przypadkiem, ale super formy, którą prezentowałem tego dnia. Już pierwszy czas był poniżej 5 min/km, a ostatni, to nawet 03:52/km. Poprawa o prawie 5 minut nie jest też przypadkowa, bo tego dnia byłem na fali. Tutaj zająłem 266/968 miejsce z czasem 45m 13s. Ten bieg pokazał, że można w krótkim czasie poprawić się o prawie 5 minut - i to zrobiłem. Założyłem sobie ten cel i go zrealizowałem. W maju na treningu nie udało mi się po raz drugi z rzędu uzyskać czasów 5:00/km. Jednak za to na zawodach nadrabiałem straty podówjnie. W maju jeśli chodzi o bieganie, to było dosyć obfite, gdyż przebiegłem w maju aż 245.522 km. Wracając do końcówki dodam tylko, że będąc bardzo zadowolony z maja i zachwycony biciem rekordów wkroczyłem w czerwiec, czyli w najdłuższy miesiąc z najkrótszą nocą w roku.
Wracając do Wormsaka to po reakcjach i opiniach uczestników wywnioskowaliśmy iż udał się nam genialnie:) Byliśmy z siebie dumni i zadowoleni tak że prawie byśmy obrośli w piórka i odfrunęli. Tak nam pochlebialiście! Mamy mobilizację i motywację do następnej edycji! Tak minął nam maj. Pod znakiem Wormsaka: przygotowania, impreza, po imprezowe przeżycia i porządki. Był też jeden mały koncercik. A pod koniec maja w końcu ruszyliśmy się gdzieś na stopa razem z Beatą! Naszym celem był Toruń, fantastyczne miasto. Weekendowy wypad a tyle przygód! To był dobry wstęp do zbliżającego się wielkimi krokami wakacyjnego eurotripu. Końcówka maja to też wydarzenie niecodzienne... spotkanie literackie z Krzyśkiem Nowakiem, na którym oczywiście nie mogło nas zabraknąć! Razem z nami ruszył prawdziwy pożeracz książek Filip.



Rozkręcaliśmy się! Rok zaczął się niezwykle słabo, wręcz dołująco ale z czasem nabieraliśmy rozpędu. Wormsak był petardą, paliwem w tej machinie, która wreszcie zaczęła działać tak jak należy. Druga część roku miała być nasza!


Czerwiec rozpoczęliśmy od mocnego uderzenia... do składu STAR WORMS dołączył bowiem Krzysiek! Mieliśmy zatem (i ciągle mamy!) nowego robala! I to jakiego! Bardziej zwariowanego piechura to chyba świat nie widział! Krzysiek dał nam pałera na resztę roku jeśli chodzi o InO i rajdy i wprowadził do zespołu zupełnie nową sportową jakość! A jaki był czerwiec? Piłkarski jak jeszcze nigdy do tej pory! Stało się tak za sprawą Euro, które tego lata mieliśmy w Polsce. To dopiero było wydarzenie, my oczywiście nie mogliśmy tego przegapić więc w czerwcu ile tylko się dało jeździliśmy do strefy kibica razem to wszystko przeżywać z kibicami. Pamiętnego pomeczowego szaleństwa z irlandczykami nigdy nie zapomnimy! Musimy kiedyś odwiedzić ten zielony kraj! W ten piłkarski świat wkręciły się wszystkie wormsy, wszyscy byliśmy wtedy kibicami dobrej piłki, kibicowania i dobrych widowisk. To był super czerwiec i teraz kiedy tylko jesteśmy w trójmieście brakuje nam tego kolorowego wariactwa, hiszpanów i irlandczyków wymalowanych w swoje barwy i poprzebieranych za nie wiadomo co.
Były też koncerty - zlot motocyklowy w Czarnej wodzie (Gosia miała tam kontuzję palucha) gdzie znowu zagrał mój band, a na wokalu w jednym kawałku wyskoczył... Kosa! To było brutalne widowisko!
Poza tym aż 5 wormsów wystartowało w fantastycznym lecie nad wdą, super impreza. A po niej oczywiście śmigaliśmy do Gdańska na mecz:) A kosa  startował z Marianem na Grassorze ale nieudanie. No i oczywiście biegał, ale on niech sam lepiej o tym opowie. Zrezygnowaliśmy tego lata z Latino. Po słabym zimno stwierdziliśmy że nie ma popytu na mini imprezy i nie ma sensu na siłę tego robić. I dobrze zrobiliśmy.
Czerwic kojarzy się zawsze z latem, gdzie ciałka są rozgrzane do czerwoności i promiennego żaru. Czerwiec zacząłem lepiej niż by mogło to się śnić nawet najlepszemu biegaczowi. Otóż w czerwcu wziąłem udział po raz drugi w półmaratonie w Bytowie, gdzie poprawiłem się aż o prawie 18 minut od poprzedniego roku. Po udanej majówce i uniesiony rekordem na 10 km, tutaj nie pasowałoby ponieść porażkę - po prostu musiałem tutaj dobrze wypaść, no i efektem tego był - jakże by inaczej jak tylko uzyskanie wspaniałego czasu na 21.097 km jakim był 01:38:40. Byłem taki zadowolony i zarazem wykończony na mecie, aż nie wiedziałem czy płakać, czy się radować, ale dużo do poryczenia się z radości nie brakowało. Zająłem 108/352 miejsce. To jak na razie najlpesze miejsce na zawodach. Pod koniec czerwca postanowiłem, że spróbuję wystartować na Grassorze z Marianem. Jednak zawody były taką klapą, że wolę tego nie opisywać, bo szkoda literek na to. A na koniec pocieszająca informacja - w czerwcu miałem na treningu 2 czasy poniżej 5 min/km - 6 czerwca, gdzie odwdzięczyłem się czasom ze stycznia 2011 i je poskromiłem dowalając im aż 03:58/km. Dobrze tak hamom! Drugi czas to był tydzień później czyli 13 czerwca. Podsumowując czerwiec bardzo udany jeśli chodzi o bieganie. Jednak jeśli chodzi o kilometraż, to w stosunku do maja był zdecydowanie mniej, bo w czerwcu tylko 166.594 km.


W lipcu szału nie było raczej ale był to spoko miesiąc. Ja z dziewczynami co nieco pokręciłem się po koncertach, nawet takich festynowych (ale to dżem grał) i szukaliśmy sobie różnych atrakcji. Byliśmy nawet w muzeum Ogórka. Ale nie tego zielonego warzywka tylko samochodu. Ogórka i garbusa. Nie zapomnimy też kosmicznego koncertu Rosetty w Gdyni na którym byłem razem z dziewczynami.
Krzysiek razem z Filipem ruszył na imprezę w górach stołowych u Malo i był tą imprezą wręcz zachwycony. Co ważne, Krzychu już w sumie po H43 rozpoczął przygotowania do... H44! Tak mocno się zmobilizował, że od tego czasu aż do października biegał, biegał i marszował. Ale to tak długo marszował. W lipcu razem z Krzyśkiem byłem na takim jednym preharpaganowym marszu ale i tak myślami byłem już razem z Beatą na eurotripie. Eurotripem żyliśmy już od czerwca i oto w końcu dnia 27 lipca w piątek ruszyliśmy w drogę!



Był to jak dotąd najbardziej udany eurotrip z wysypem wielu przygód i wariacji. Zjechaliśmy najwięcej kilometrów, przeżyliśmy jak dotąd najwięcej super przygód. Było idealnie! Ten eurotrip to jeden z największych naszych sukcesów w tym roku!
My się szwendaliśmy po świecie, a w tym samym czasie nasi panowie: Kosa oraz Krzysiek ostro przygotowywali się do maratonu solidarności który miał się odbyć już w sierpniu!
Lipiec był miesiącem, gdzie udowodniłem, że na rekordach nie koniec! Otóż nie dość, że w lipcu miałem najwięcej (bo aż 268.468 km) niż w całym roku km, to na dodatek w lipcu powtórzyłem pobijanie rekordów na dyszkę o prawie 5 minut. Wystartowałem na jednych zawodach w tym miesiącu i to na moją ulubioną odległość jaką jest 10 km w VIII Nocnym Bieg Świętojańskim. Przed zawodami mówiłem sobie - dzisiaj złamię 45 minut. Niech na mecie padnę, ale uda mi się to i zrobię w 40 minut. Można powiedzieć - zwariowałem, ale... dokonałem tego! 10 km zrobiłem w zaledwie 40m 27s. Zająłem wówczas 144 miejsce na 1950 i to był mój wspaniały rezultat. Po tym jeszcze nie koniec, bo w lipcu też miałem dwa czasy poniżej 5 min/km były one 10 oraz 13 lipca. Szkoda, że to ostatni miesiąc rekordów, będę tęsknił za nimi, ale...




W sierpniu Gosia wybrała się na woodstock. Niestety sama. My wróciliśmy z naszego przepięknego przefantastycznego eurotripu, a chłopaki dali ognia na maratonie! To był kolejny z największych sukcesów w tym roku: ukończony debiutancki maraton Kosy oraz znakomity wynik Krzyśka! W sierpniu więc cały czas żyliśmy maratonem oraz eurotripem:) Krzysiek nadal mocno cisnął żeby być formie na H, Kosa nieustannie biegał. ... dobrych występów za to ciąg dalszy. W sierpniu postanowiłem sobie, że wezmę udział w maratonie. Trener mi mówił, że skoro dałeś radę półmaraton, to bez problemu przebiegniesz maraton. No i mówiłem - raz kozie śmierć. Po namowie trenera pojechałem do Gdyni na maraton, a z racji tej, że Gdynia jest dla mnie szczęśliwa, to i tutaj nie było niespodzianki. Nawet w tym maratonie postanowiłem, że będę biegał szybko, bo razem z Krzyśkiem toczyliśmy bój o to kto będzie lepszy. Na treningu Krzysiek mi dowalił, więc teraz muszę się odwdzięczyć i pokazać, że ja też jestem dobry. Przed zawodami umówiliśmy się, że ten, kto nie da rady, to drugi go zostawia i biegnie sam. Obawiałem się że tym słabszym będę ja bo już raz przegrałem z Krzyśkiem i wiedziałem, że skubany jest mocny, ale nie zamierzałem się poddawać. Walczyłem do końca. Biegaliśmy razem do 23 km, potem niestety sprawdziły się moje przypuszczenia - Krzysiek mnie zostawił już na 23 km, gdzie wtedy pobiegł szybciej niż ja i sami musieliśmy walczyć z samymi sobą. Gdy dobiegłem na metę, to okazało się, że Krzysiek mi dokopał aż 10 minut. Od momentu rozstania trafił mnie kryzys, ale mówiłem sobie, że jakbym zrezygnował, to byłby wielki obciach, że nieukończyłem. No i te myśli mnie zmotywowały i po chwili kryzys minął i nawet przyspieszyłem. Jednak końcówka była bardzo ciężka. Chwilę przed metą mnie skórcz złapał w nogę, ale pobiegłem dalej - ba nawet sprintem! Na mecie miałem czas 03h 32m 38s. Ten czas był taki dobry, że na mecie padłem z wyczerpania, ale za to byłem bardzo szczęśliwy. Podsumowując oprócz maratonu - miesiąc sierpień był bardzo udany jeśli chodzi o bieganie, bo ukończyłem maraton i w sierpniu miałem przebiegnięte aż 258.923 km, a deserem do tego jest to, że chciałem biegać sprinty i przez nie miałem czasy poniżej 5 min/km. Było ich 5 - 4 to spriny i jeden w zwykłym biegu. Olśniony przez maraton wkraczamy do września.

O no i jeszcze jedna super fajna rzecz - razem z Beatą pod koniec sierpnia rozpoczęliśmy remont mojego pokoju, który trwał niemalże do końca roku. Z efektów jesteśmy wręcz dumni, sprawdziliśmy się jako ekipa remontowa! Tak więc od sierpnia do listopada dużo czasu poświęciliśmy na ten remont. To teraz mamy fajną miejscówę na wormsowe spotkania!

Działo się u nas dużo to też wreszcie nasz blog odżył i wrócił do łask! Od tego momentu znowu żyje i ma się dobrze.


We wrześniu przygotowania do harpagana wkroczyły w decydującą fazę. Tak się nakręcaliśmy tym harpaganem, że teraz już tylko on siedział nam w głowie. W przygotowania do tej imprezy wkręciło się sporo osób. Nie spasował również Zidek, który zrobił nawet jednego dnia 60 czy ileś tam kilosów w ramach przygotowań! A nasza trójca: Kosa, Krzysiek, Ja rzeźbiliśmy formę na szlaku Chojnice - Karsin. Cóż to była za wędrówka! Jesień jak zwykle nam sprzyja. Startowaliśmy w kilku fajnych imprezach, zaliczyliśmy fajne koncerty: luxtorpedy i USB wraz z Rybakiem i Flapjack razem z Krzyśkiem. A z InO to mieliśmy udany miesiąc - najpierw sympatyczne BłędzInO potem wariackie Depniemy. No i przede wszystkim rajd z kompasem na którym cisnęliśmy w błotku i ulewie jak prawdziwe dżdżownice! Jeden z lepszych wypadów w tamtym roku, a po drodze jeszcze zamek w Łapalicach. W tym miesiącu dużo biegaliśmy, nawet ja w końcu wziąłem się do roboty. Wrzesień był świetny w naszym wykonaniu. No to czas na bieganie Kosy teraz: Wrzesień był miesiącem, gdzie chciałem na półmaratonie pobić jeszcze raz rekord z Bytowa, ale niestety nie tędy droga, gdyż uświadomiłem sobie, że nie da się ciągle bić rekordów. No ale nic pojechałem 9 września na 22 Półmaraton Philipsa do Piły, gdzie zamierzałem spróbować pobicia swojego rekordu. Niestety okazało się, że zrobiłem wielki błąd - za szybko wystartowałem i to było defektem szybkiego zmęczenia, a następnie spadku sił i w końcu czas gorszy od rekordu aż o 3 minuty. Może i też od siebie za bardzo wymagałem, bo wiadomo - nie da się bić rekordów za rekordem. Jednak uzyskany czas był bardzo dobry, bo 01h 41m 36s jest super wynikiem. Załamało mnie jednak odległe miejsce bo zająłem 609/1933 miejsce. Rozmyślając sobie, że zawsze się nie da biegać szybko, to stwierdziłem, że i tak to jest bardzo dobry wynik. Bieg był wymagający, a na dodatek sobie tłumaczyłem, że dużo było lepszych osób. No i w końcu trafiło do mnie to, że trzeba się cieszyć z tego co mamy, a nie smucić się z tego czego nie mamy.


Nadszedł październik, w którym to długo oczekiwany przez nas harpagan stał się faktem! To był hardkor! Harpagan pochłonął nas bez reszty, a my... pokazaliśmy na nim klasę! H44 był wielkim sukcesem dla całego star worms! Krzysiek był 3! z genialnym czasem i sportowo był to największy sukces w naszej historii! My ciągle tym jeszcze żyjemy! Zid pokonał w końcu swoje słabości i pierwszą pętle i to był dla niego wyczyn! Ja po raz trzeci zostałem harpaganem. I tylko Kosa biedak jeden po serii niefortunnych zdarzeń na poznańskim maratonie ten harpagan zakończył klęską. Październik 2012 to był harpagan 44:) A dla Kosy to był H, poznań maraton no i bieganie ale niech on się sam wypowie lepiej: Październikowe bieganie określam jako bieganie z "ptasią grypą". Po wspaniałych zawodach na Rajdzie z Kompasem niestety zachorowałem. Myślałem, że szybko wrócę do zdrowia i już na Biegu Kociewskim pójdzie dobrze - nic bardziej mylnego! Bieg na 10 km poszedł mi bardzo słabo, co prawda czas był dobry, ale wiem, że byłby lepszy gdybym był zdrowy, a zajęte 234 miejsce na 436 wcale mnie nie zadowalało, tym bardziej, że popełniłem ten sam błąd co w półmaratonie Philipsa - za ostry start. Niestety też po połowie zmęczony byłem i tempo spadało. Czas osiągnięty mnie też niezadowalał bo 46m 40s był słabym czasem jak na moje możliwości. No, ale nic jakoś z tym sobie poradziłem później. Wkurzyłem się i 8 dni później startowałem w 13 Poznań Maraton. Czyżby szczęśliwy? Jeśli chodzi o ten maraton, to tutaj doznałem czegoś co mogłem tylko o tym śnić - dobrze wystartowałem! Rzeczywiście start był bardzo udany i ogółem ten maraton był super. Czas 03h 46m 08s jest bardzo dobrym rezultatem tym bardziej, że miejsce jest też bardzo dobre, bo zająłem 1687 na 5425. Ten maraton był bardzo udany. Jednak niestety po maratonie nie było już tak kolorowo, bo po tym maratonie żeby do domu się wydostać musiałem kawał drogi iść pieszo i łapać stopa. Tam się działy zwroty akcji. Kolejnymi zawodami w jakich startowałem to był Harpagan 44 Redzikowo. Tutaj moje wszelkie nadzieje na starty w Harpaganch zostały rozwiane. Po tym Harpaganie już nie mam ochoty startować w tych zawodach. No chyba, że potrenuję na ultra maratonach i powrócę, ale na razie nie mam zamiaru startować ani w kwietniu ani w październiku. A więc w 2013 roku nie będę ani w kwietniu ani w październiku. Podsumowując oprócz startów w zawodach październik był miesiącem, gdzie biegałem mało, bo byłem na 3 zawodach i zrobione 153.059 km nie jest niespodzianką. No i też w tym miesiącu było też mało dni biegowych.


W listopadzie trochę zeszło z nas powietrze po tym wszystkim. Musieliśmy odetchnąć ale tylko tak z lekka. Bo Krzysiek wkręcił się do SKPT i organizował jedną z tras Darżluba, poświęcił na to sporo energii i czasu, a my razem z nim żyliśmy tymi przygotowaniami by w grudniu wystartować. Kosa wbił sobie do głowy szalony plan, że chce zostać ultra i od listopada ciągle słyszymy z jego ust Ultra, ultra. Październikową porażkę umilił mi miesiąc listopad. Listopad to miesiąc, w którym kończy się sezon na starty w imprezach biegowych, dlatego w ramach zakończenia sezonu postanowiłem wziąć jeszcze raz udział w biegu na 10 km. Z racji tej, że kocham tę trasę w Gdyni, to tutaj nie mogło być negatywnej niespodzianki. Dodatkową pozytywną niespodzianką było to, że odwiedzili mnie na miejscu Pondżol z Grzesiem oraz Krzysiek Nowak. Miałem na tych zawodach takiego powera i czułem taką zemstę za Starogard, że postanowiłem dyszkę przebiec poniżej 45 minut. Planu się trzymałem i byłem taki na fali, że toczyłem bój tak jakby o być albo nie być. Plan został osiągnięty, a jeszcze czas był lepszy niż się tego spodziewałem. Otóż 10 km zrobiłem w 43m 33s, co mnie bardzo ucieszyło. Miejsce też było bardzo dobre, bo zająłem 398 na 2885 miejsce. To były ostatnie zawody biegowe na jakich startowałem w tym roku. To były bardzo udane zawody! Kolejną satysfakcją jaka mnie ożywiła z październikowych niepowodzeń, to było przebiegnięcie 54 km na treningu. Eksperymentowałem z jedzeniem i piciem. Robiłem coś takiego, że biegając to co 7 km kawałek szedłem po to by coś zjeść i pić. Eksperyment bardzo się udał i nastawiłem się jeszcze bardziej na ultra maratony. Stąd mam już zaznaczone tyle startów na rok 2013. Dzięki tej odległości wzrosła liczba km w miesiącu. No i w tym miesiącu miałem ich aż 242.907 km. No i już wiedziałem, że w grudniu na spokojnie zrealizuję cel treningowy. Dlatego w grudniu opuściłem sobie kilka dni biegowych w ramach małego odpoczynku, ale nie zamierzałem opuszczać całego tygodnia tylko góra 3 dni biegowe. Zaczęło się też... ZIMnO! Chociaż pierwsza impreza tej edycji czyli Listopadowe InO (na którym wygrałem idąc z Gromusiem) z początku do ZIMnO wliczana nie była bo... wtedy jeszcze nie myśleliśmy że zrobimy puchar:) Ale potem okazało się że są chętni do robienia i startowania więc włala!



Tak oto nadszedł 12 miesiąc w roku - grudzień. Zaczęliśmy go od mocnego uderzenia czyli niezwykle wariackiego wyjazdu na Darżlub. Nasz start w tej imprezie jak zwykle zakończył się gigantyczną klęską, a jakby tego było mało wynikły pewne zamieszania i pozostał po wszystkim tylko smród. Na całe szczęście Krzysiek był zadowolony z organizacji i cieszyliśmy się razem z nim. Kosa dalej myślami krążył wokół ultra i zaczął planować sobie pierwsze starty. Ultra, ultra, ultra. Wystartowaliśmy w rogainnngu smashina w Czersku i była to super hardkorowa impreza. Czępa swoim bieganiem dalej rozwalał wszystkich i przekroczył już 2500km w tym roku! A koniec grudnia to też zupełnie niespodziewany (nawet z naszej strony) Śnieżno-robaczy wypad w Karkonosze! Ruszyliśmy 24 grudnia, a wróciliśmy 30 grudnia i przeżyliśmy na prawdę kilka ekstra dni w górach, zdobywając kilka szczytów, odwiedzając kilka schronisk, krocząc w śniegu po pas i śnieżycach zdmuchających czapki z głów! To był bombowy wyjazd na sam koniec roku! A już zupełnie na koniec zaliczyliśmy jedną z najlepszych imprez w historii czyli Sylwestrową grę miejską! To jeszcze niech Kosa opowie coś o ultra teraz: Tak jak pisałem powyżej grudzień był miesiącem tylko dopełnienia do 2500 km w roku, ale żeby to głupio nie wyglądało, to zrobiłem jeszcze 100 km więcej i ostatecznie w 2012 roku przekroczyłem 2600 km. Natomiast w samym grudniu miałem 124.707 km. Jeszcze w grudniu wystartowałem razem z Dżekim na pamiętnym Jubileuszowym Roaginigingu Smashina, gdzie biegaliśmy z Dżekim sporo km, bo aż 30. Impreza była fajna i fajnie był czas spędzony, oraz też wspaniały trening. Nastęopnie dosłownie kilkanaście godzin przed Nowym Rokiem wystartowałem z Krzyśkiem na marszobieg, który dla Krzyśka miał za zadanie przygotowywać się już na H45. Było bardzo ciężko, ale jakoś wybrnąłem z tego. Po tym długim wymarszu też z Krzyśkiem wziąłem w imprezie Piotrka Czarnoty i Filipa Fierki w Miejskiej Grze Sylwestrowej. Impreza też godna podziwu i super spędzony czas przed N.R. Wiekie gratulacje dla chłopaków za włożone serce w imprezę oraz trud.
Teraz z innej beczki: Rok ten nauczył mnie, że można być dobrym w bieganiu, można ciskać różne rekordy i można ponieść bolesne porażki. Jednak to wszystko ma jakiś cel - wzmocni cię! Nigdy nie przejmuj się porażką, bo po niej przyjdzie sukces. Czasami lepiej dostać porządnego kopa i skręcić w inną drogę. Ja już takiego na harpaganie dostałem i obróciłem się w inny kierunek - będę biegał ultra maratony! Natomiast Harpagany na razie pozostawiam dla Krzyśka.





Jakoś dobrnęliśmy do końca. Ciekawe ilu z was przeczytało cały tekst. Może był ktoś na tyle szalony.

Podsumowując ten tekst to tak: Ten rok niestety był nieco słabszy od tych poprzednich lat. Zadecydowała o tym pierwsza połowa roku, a w zasadzie to okres od stycznia do końcówki kwietnia kiedy to nie działo się na prawdę nic godnego uwagi. Strasznie tej zimy obniżyliśmy loty. Na szczęście nadrobiliśmy to wszystko resztą roku.
Do największych wydarzeń tego roku zaliczamy nasz czwarty (najbardziej udany) eurotrip oraz zimowy wypad w góry. Sportowo to oczywiście dwa harpagany, a szczególnie ten opatrzony numerkiem 44! Oprócz tego było jeszcze kilka innych na prawdę rewelacyjnych imprez na orientacje na których bawiliśmy się świetnie i będziemy je wspominać latami. Znowu udał nam się Wormsak! Mieliśmy pewne obawy co do tej edycji ale udało się! Bieganie Kosy i Krzyśka to też wielkie sukcesy ale to niech lepiej oni sami się wypowiedzą bo wiedzą lepiej.
Ten rok był dla nas czasem inwestycji sprzętowych. Ja bardzo mocno zainwestowałem. Mam w końcu sprzęt do biegania, sprzęt turystyczny na wyjazdy już też prawie cały skompletowany. Zidek również ostro inwestował w sprzęty i bardzo dobrze wróży nam to na przyszłość. Kosa też zrobił pewne zakupy. Wszystko to wynika z tego że w tym roku w końcu mieliśmy jakąś robotę, a co za tym idzie - kasę. Niestety ucierpiał na tym nasz czas wolny no ale coś za coś.
W 2012 roku całkowicie zrezygnowaliśmy z keszowania. Ani jednej skrzynki nie znaleźlismy. Jakoś nie mieliśmy na to ochoty, nie kręciło nas to.

Jaki ten rok był dla naszego bloga? Też chyba trochę słabszy co widać po ilości postów. Jest ona najmniejsza od czasu gdy go założyliśmy. Ale to przez to o czym pisałem wcześniej - brak czasu. Tak czy siak w tym momencie jesteśmy zadowoleni z jego wyglądu i z tego jak funkcjonuje. Oglądalność też utrzymuje się na fajnym poziomie i fajnie. Będziemy nadal pisać, wstawiać foty i rozwijać go bo nadal nas to kręci.

Takim super ważnym wydarzeniem w tym roku było przyjęcie nowego robala Krzyśka. Tutaj jak pisałem wcześniej dał on nam sportowego pałera na resztę roku i nową jakość w zespole. Bardzo się cieszymy że Krzyś dołączył do wormsów! Tym samym Krzysiek został kolejną osobą, która coś tu na blogu od czasu do czasu napisze. I bardzo fajnie bo tym lepiej im więcej osób się udziela.

Całkiem spoko ten rok wyglądał pod względem koncertów. Zaliczyliśmy kilka fajnych muzycznych wieczorów. Najlepsza po raz drugi (bo rok temu też) była Rosetta!

To był słabszy rok jeśli chodzi o InO dla wormsów. Tak na prawdę mocno podciągnął nas Krzysiek i gdyby nie on to wyglądałoby to coś słabo. Słabo było przede wszystkim w PBT gdzie było nas strasznie mało. Chwała Krzyśkowi że tak nam podciągał statystyki! Jak Zidek się ogranie to wstawimy tutaj tabelkę z naszymi występami na InO w 2012r.

Ciekawie też wygląda sytuacja Kosy w SW. Czępa na ten moment jest skupiony tylko i wyłącznie na bieganiu. Więc w tym momencie jego związek z SW jest bardzo frywolny ale chyba nikt nie ma nic przeciwko i wszystkim to odpowiada. Więc trzymamy kciuki za naszego ultrasa w przyszłym roku!

No i to tyle!

Trochę dziwny to był rok. Nieco zastoju. Sporo wydarzeń. Wielkie sukcesy. Dużo opcji na rok przyszły.

W przyszłym roku musimy rozpędzić się jeszcze bardziej!


2 komentarze :

  1. Przeczytałem, mega, a nawet ultra pozytywne podsumowanie roku, tak trzymać i rozpędu życzę w nowym roku!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też dałem radę dotrwać do końca. Nie wiem jaki jest najdłuższy wąż świata, ale to był na pewno najdłuższy post świata (przynajmniej w klasyfikacji posty na blogach). Jak zwykle budowanie napięcia godne mistrza Hitchkocka. Niby sprawozdanie roczne, niby o tych wszystkich wydarzeniach się wiedziało, ale co innego suchy fakt, a co innego jego barwny opis.
    Dla mnie największym wydarzeniem i sukcesem był start w H44, ale chyba najwięcej przyjemności wrażeń wyniosłem z kwietniowego harpagana w Czarnej Wodzie, gdzie dużą grupą doczłapaliśmy do mety, błotny Rajd z Kompasem i zbiorowe samouinicestwienie na trasie Chojnice - Karsin, gdzie poznałem destrukcyjną moc jednoosobowego zespołu sex-metlaowego The Snackes.

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets