czwartek, 31 stycznia 2013

Karkonosze zdobyte! cz.1

Z góry uprzedzam, że jest to relacja z gór. Tak dokładniej to z naszego, jak my to nazwaliśmy śnieżno-robaczego wypadu w Karkonosze. Kiedyś byliśmy w Tatrach i tamten wyjazd nie doczekał się relacji, pozostał tylko w naszej pamięci i utrwalonych setkach (no powiedzmy tysiącu bo tam była fota na każdym kroku) zdjęć. Ja do teraz przeżywam bezsenne noce z tego powodu, że taki wariacyjny wyjazd nie doczekał się słownej relacji i teraz drugi raz takiego kardynalnego błędu nie popełnię i oto biorę się za relację. Tradycyjnie już będzie ona dla potomnych oraz dla tych wszystkich, którym zechce się to czytać. Postaram się streszczać ale wiecie, dużo się działo to wiadomo jak to wyjdzie.

To był wyjazd w rewelacyjnym (czyt. najbardziej nam odpowiadającym) stylu. Czyli było tak, że od samego początku do samego końca jest pełno znaków zapytania i nikt nic do końca nie wie. Nazywamy takie coś wypadem spontanicznym i ten właśnie taki był gdzieś tak w 80% (nie wiem dokładnie bo nie liczyłem). Najpierw doszła do nas wspaniała wiadomość, że oto ja Dżekosław będę miał kilka dni wolnego w okresie świątecznym. Potem Dawids przyznał, że w sumie to i on może mieć jakiś tam dzień wolny. Beata wolne miała już zagwarantowane. I tak od słowa do słowa wpadliśmy na to, że nie dla nas siedzenie przy stole i śpiewanie kolęd przy szopce dlatego trzeba jechać w świat. Świąteczno zimowa atmosfera i non stop do obrzydzenia puszczane w radiu last christmas zachęcają do wyjazdu w góry. Zaśnieżone, zimowe góry! No to szybko odświeżamy sobie informacje z geografii, gdzie to jakie góry w Polsce są. Z tego względu, że czas mamy ograniczony to wybieramy taką opcję żeby w pociągu spędzić jak najmniej. Najbliżej jest nam do Karkonoszy.

Decyzja i klamka zapadła - robale jadą w Karkonosze lepić bałwana!

Chęć wyjazdu zgłasza nasza nadmorska studentka SW4Gosia i w ten oto sposób mamy wormsowy wyjazd z prawdziwego zdarzenia! Czasu mamy niewiele do wyjazdu więc jesteśmy przyparci do ściany i musimy robić szybkie i zdecydowane ruchy. Ale że zawsze coś, albo jeszcze coś innego to te ruchy się trochę przeciągały i w efekcie... nocleg w górach mamy zarezerwowany zaledwie na 2 noce. Zdarza się. Nie z takich opresji jednak wychodziliśmy i już nie w takie tereny jechaliśmy w ciemno więc i tym razem jakby nic wsiadamy do pociągu!

Nie mamy żadnego konkretnego planu bo tak lepiej. Bo jak jest jakiś plan to się go trzeba trzymać. Nie ma już tyle swobody na spontaniczne akcje, na więcej wariacji i w ogóle. Już jesteś do czegoś przywiązany bo gdzieś tam masz rezerwację, a coś tam, a to już było planowane to już nie można tego zmienić i tak dalej. Bez sensu. A jeszcze jak plan bierze w łeb to tylko się człowiek wkurza (ja to już w ogóle) i się wszystko chrzani i po co to wszystko? My nic nie planujemy, zawsze zero konkretów. Teraz wiedzieliśmy tylko tyle że dwie noce spędzimy w schronisku w Szrenicy, a potem... to się zobaczy!

I powiem wam, że taka frywolność w wyborze sprawdza się najlepiej! Niech żyje wolność i swoboda!

Zidek jest obcykany w pociągach to kupił bilety. Ruszyliśmy nocą aż do Szklarskiej Poręby, chociaż po tym jak ta miejscowość wygląda nazwałbym ją Szklarską Porąbaną. Spodziewaliśmy się pięknego, zimowego kurortu, górskich chatek, wystrojonych choinek itp a było tak że: pociąg jechał tylko do Jeleniej Góry, a dalej to był autobus do Szklarskiej, tam wysiedliśmy na dworcu - dworzec śmierdział stęchlizną i sikami i nie różnił się niczym od typowych wiejskich, obskurnych dworców. Nie ma co - baza turystyczna pełną gębą, tak na zachętę! Ale i tak dobrze, że się w Wałbrzychu nie zatrzymaliśmy bo tam to dopiero pejzarze jak po armageddonie - gruz, śmieci i taka szarówa, że aż na wymioty bierze. I nie ma śniegu. NIE MA ŚNIEGU! Niestety ale pierwsze wrażenia z gór to była dla nas czarna rozpacz. Zrażeni tym wszystkim pozostajemy nieugięci i postanawiamy realizować nasz nie-plan. Czyli idziemy na Szrenicę z tymi naszymi wszystkimi tobołami. Jesteśmy wyposażeni szalenie profesjonalnie. Mamy czapy, buty (Zidek się tak obkupił że wyglądał jak alpinista prawdziwy no chyba że Mikołaj mu przyniósł), spodnie, koszulki, gacie, kurtki, kuchy, ciastka, klopsy w słoiku, rękawiczki, no normalnie wszystko ze sobą. Jak żółwie niesiemy na plecach cały swój dobytek. I jak żółwie poruszamy się w górę w takim właśnie mozolnym tempie. Ale to nie koniec naszego pakunku! Zidek ma aż dwa plecaki bo jeden mu nie starczył! I nawet dwa plecaki to było dla niego za mało więc specjalnie dla nas wziął torbę z laptopem!


To jest prawdziwy informatyk z krwi, kości i megabajtów. To tak jak drzewo z grzybem, żyje w symbiozie z laptopem i nie rozstają się na krok. Nie zważając na to czy laptok działa czy nie. To jest jak element wystroju. Jak facet bez muchy na przyjęciu.
Więc tak jak my wszyscy niesiemy na plecach przez życie nasz krzyż tak i Zidek niósł swojego lapka, który zwisał w torbie i mu dyndał o nogę aż go bolała. Ale on to robił dla nas! Dla nas stał się męczennikiem! Pomyśleliśmy tym razem o wszystkim i wieczorami mieliśmy zamiar jakoś wesoło spędzać czas więc wymyśliliśmy, że Zid weźmie lapka i będziemy grali w wormsy wieczorami, oglądali filmy, puszczali muzę itd. Tak myśleliśmy. Nawet Beata i ja wciągnęliśmy się w tą inicjatywę i Beata nosiła specjalnie ze sobą głośniki, a ja wziąłem myszkę. Tak właśnie prawdziwi tatarnicy ruszają w góry - z lapkiem w torbie, głośnikami i myszką!
Wszyscy byliśmy przekonani, że Zidek właśnie do tych celów targa ze sobą tego lapka, w tych okrutnych syzyfowych męczarniach. Ale nie nie, nic z tego. Po przyjściu na górę okazuje się, że lapek co prawda jest ale w windowsie czegoś tam brakuje i... nie ma tam dźwięków. Wormsów też nie ma. Nic nie ma. Prócz pasjansa, kalkulatora oraz notatnika. No i sapera. A no i jest dużo miejsca na dysku. Z lapka się zrobił taki duży pendrajw.

Dla nas do dziś pozostaje zagadką jakimi motywami kierował się Zidek biorąc ze sobą lapka (konsolę pasjansową, pendrajw) w góry. Zrobiliśmy więc ankietę, w której nieco nam pomogliście i wychodzi na to że byliśmy bardzo naiwni myśląc, że będzie on służył do oglądania filmów, grania w wormsy itp. Bez trudu odgadliście, że przede wszystkim Zid wziął go żeby przykoksować bo plecak był za lekki, a i w pasjansa trzeba przecież grać bo samo się nie zagra. A może laptok na prawdę jest jego kokainą i tego już nikt nie kontrolował?

Nie trzeba chyba dodawać ileż to musiał się nasłuchać Zidek o swoim laptopie podczas tego wyjazdu:)

No ale nie po to tam jechaliśmy, żeby siedzieć przy komputerze. Pierwszy dzień naszego wyjazdu był nieco odstraszający. Mozolna wędrówka, non stop pod górę z tymi bagażami dała trochę w kość. Przystanki i postoje nasilały się z każdym kolejnym metrem nad poziomem morza. Z początku było jeszcze spoko, tylko głupio się szło bo na dole było pełno lodu i emerytów. To sobie góry wybraliśmy - dla emerytów. Ale im wyżej tym staruszków mniej, nie te lata niestety.

Ze Szklarskiej ruszyliśmy czewronym szlakiem, tym takim najgłówniejszym. A po drodze mieliśmy już pierwszą atrakcję tych okolic - wodospad Kamieńczyk. Trochę tam posiedzieliśmy, do tego miejsca docierali emeryci, a już dalej pękali. My z Zidem jako kasiaści goście poszliśmy sobie ten wodospad zobaczyć z bliska. No wyglądał spoko, taka fontanna duża, kamienista. Ale żeby zdzierać z ludzi po 5zł to lekka przesada. Może te kaski tyle kosztowały bo nam dali takie śmieszne. Może żeby bić łbem o ścianę.

W międzyczasie też podbiliśmy sobie pieczątki do książeczek GOT w schronisku. Wszyscy (prędzej lub później) zaopatrzyliśmy się w te książeczki żeby mieć ładne pamiątki w postaci pieczątek. I tak sobie chodziliśmy po górach i zbieraliśmy pieczątki jak bezrobotni. Ale trzeba mieć w życiu jakieś pasje i hobby a to nas wkręciło wtedy nawet. Posiedzieliśmy trochę w Kamieńczyku i ruszyliśmy dalej.

Dalej było już tylko ciężej. Jakoś tak bardziej stromo a plecaki zaczęły więcej ważyć. A laptokowi jakby kilka gigabajtów więcej przybyło. Przystanki się nasiliły ale nieco zmobilizowała nas taka biegająca pod górę drobna kobitka. To była ultra, na pewno. Później dzwonił Kosa i mu o tym opowiedziałem ale jego to nie zaskoczyło bo ponoć czytał na kobietkibiegają.pl że dziewczyny ultra to są wymiatacze.

Powoli zbliżaliśmy się do schroniska. Zmęczenie dawało się we znaki i było już teraz niemal mordercze. Zidek chował się w postaci jijny za swoją kominiarką ale i tak w jego oczach było widać informatyczny ból. My też już chcieliśmy uwolnić się od coraz większej ilości śniegu bo tam z każdym metrem było milimetr śniegu więcej. W końcu przed nami pojawiło się wielgachne schronisko!

Ale to nie było to nasze choć nazywało się podobnie. To taka zmyłka była. To się nazywało Hala Szrenicka a my podążaliśmy na Szrenicę. Odpoczęliśmy trochę w tym schronisku. Widoki takie że no normalnie baja. Jesteśmy w górach pełną gębą już teraz! Kilka minut odsapki w schronisku i kulamy się dalej. Tamto podejście było jeszcze gorsze. Bo już nam się tak nie chciało, a do celu było tak blisko! Już było widać to nasze schronisko z daleka, na samym czubku góry. To sobie wybraliśmy miejscówę na wędrówkę z tobołami:) Ale za to widoki były coraz lepsze!

1 komentarz :

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets