niedziela, 20 stycznia 2013

Determinacja czyni cuda

Dzisiejsza niedziela, czyli 20.01.2013 r. była niezwykłą niedzielą, bo dzisiaj była chwila prawdy - czy jestem w stanie przebiec więcej km w tygodniu i pobić rekord? To pytanie pozostało zagadką aż do 26 km, gdzie już mogłem wtedy triumfować zwycięstwo. Jednak to nie było takie łatwe, bo dzisiaj biegało się bardzo ciężko. A więc to było tak:

Dzisiaj niby normalnie jak co tydzień idę biegać 27.4 km. Wziąłem sobie do picia magnez w płynie i mówię, że to mi na spokojnie wystarczy. Przebiegnę sobie pierwsze okrążenie i wtedy sobie popiję. No i gdy zacząłem biec, to bieganie było jakieś dziwne, bo już od początku czułem się dziwnie. No, ale nic biegałem, bo pomyślałem sobie, że to po prostu taki dzień i tyle. Jednak z biegiem czasu i kilometrażu to zmęczenie było coraz gorsze. Do 7 km było ciężko. Jednak po 7 km-trze czułem się lepiej podbiegając pod jedną z dwóch górek tych cięższych. No i potem druga górka też było dobrze. Za drugą górką jak już wbiegłem na główną drogę, to znowu odczuwałem jakieś zmęczenie i trwało to do mety. Na mecie zatrzymałem się na kilkanaście sekund by popić i wtedy Dżeki dołączył do mnie i wtedy drugie okrążenie biegaliśmy razem. Drugie okrążenie było jeszcze gorsze. Już nawet Dżeki widział, że było ciężko i zwolnił przeze mnie. Natomiast ja mówiłem do niego , że jakby coś to możesz biec swoim tempem, bo nie chcę cię spowalniać. Jednak Dżeki nie słuchał mnie i jako dobry przyjaciel pozostał ze mną w tym trudnym momencie i jakoś biegaliśmy. Dżeki od czasu do czasu kilka metrów przede mną biegał, a ja próbowałem go doganiać jakoś. Wtedy drugi raz zaczęły się górki i tam było też bardzo ciężko no i tam to już przez jakiś czas Dżeki jeszcze mi kilka metrów odskoczył i miałem trudny moment kryzysu. Na szczęście później jakoś to przetrwałem i walczyłem z kryzysem mówiąc, że co by nie było dam radę przebiec tę odległość i pobiję rekord. Wystarczy, że zrobię te 27.4 km. Gdy już byliśmy za drugą górką, gdzie też było bardzo ciężko, to wtedy dogoniłem Dżekiego i biegliśmy razem. Kawałkami był szybszy ode mnie i kawałkami biegaliśmy razem. Gdy już byliśmy na dziesiątym km-trze (starej trasy, czyli 12.107 km), to Dżeki wsparł mnie i mówił jeszcze tylko 2 km. Wiedziałem, że te dwa km-try nie będą lekkie, ale zmotywowałem się i od tego momentu było zdecydowanie lepiej. Już wtedy nie zostawałem w tyle, ale biegaliśmy ramię w ramię. Na końcu, gdy została ostatnia górka, czyli 200 m do mety, to przebiegłem ją takim jakby sprintem i na mecie padłem ze zmęczenia niczym Justyna Kowalczyk po wygranej oraz w podobnym stylu jak to zrobiłem na maratonie solidarności. Dzięki przebiegnięciu tych 27.4 km pobiłem swój rekord tygodnia i obecnie wynosi on 97.4 km, czyli 40 m zabrakło do równych dwóch km więcej niż poprzednio, czyli wtedy było 95.46 km. Jestem zmęczony, ale zarazem zadowolony z tego. Cieszy mnie to, że zaparłem się i dałem radę. To jest dobry znak. I co by nie było już nigdy się nie poddam. Będę walczył tak jak dzisiaj - nawet jak padnę na mecie, ale za to z Triumphem (zapisanie Triumph wziąłem z tytułu piosenki zespołu As Blood Runs Black - przyp. tłum.).

bieganie

6 komentarzy :

  1. Kosa wspierałem cie jak tylko mogłem wariacie jeden!!! Szacun za determinację!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlatego nie mogło być inaczej - jak tylko przebiec to :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Wy się tam wspieracie nawzajem, a ja sam walczę w Gdańsku, głównie w tej chwili z ciastkowym obżarstwem... Które przeszkadza w bieganiu... Mam już Kosa do Ciebie stratę w miesiącu 70 km i nie odrobię jej. Muszę sobie wypracować jakiś optymalny system treningowy, bo idzie mi póki co jak po grudzie. Kosa, uciekasz mi coraz bardziej, ale pamiętaj - zawody wszystko zweryfikują! Tam Ci nie odpuszczę!

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj wariaci:)

    Krzysiek mam dla ciebie super wskazówkę! Zamiast ciastek wcinaj chleb z kapustą! Zobaczysz, że efekty przyjdą same!

    OdpowiedzUsuń
  5. Zdaję sobie z wszystkiego sprawę Krzysiek, ale pamiętaj, że ja też tak "tanio skóry" nie sprzedam, więc pilnuj siebie, bo ja też będę walczył. Zresztą ja biegam swoje i tyle. A jak będzie na maratonie - to się okaże. Póki co wygra ten, kto był lepszy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Chleba z kapustą nie zjadłem, co najwyżej kapustę kiszoną do obiadu, ale i tak jest postęp! Po raz pierwszy w tym roku nie umierałem na treningu, powiem więcej, czułem się całkiem dobrze! Oby to był zwiastun zmiany na lepsze.

    OdpowiedzUsuń

Prosimy o podpisywanie się pod komentarzami (imię, pseudonim, kontakt)

 
Copyright 2003-2013 STAR WORMS
Blogger Wordpress Gadgets